wtorek, 30 września 2014

Rozdział 7 - Wycieczka, a przynjamniej jej początek

 Na początek chcę was przeprosić, za straaaasznie długą przerwę, ale szkoła i tak dalej... (możecie mnie teraz zabić) w każdym razie już jest:

W środę rano stanęłam razem z klasą przed szkołą. Robiłam co się dało, żeby nie jechać na wycieczkę, ale wspólne wysiłki mojej mamy, Julki i pani wychowawczyni sprawiły, że zmieniłam zdanie. Humor poprawiała mi trochę myśl, że będziemy grać w podchody. Na pewno nie będzie to tak ekscytujące jak bitwa o sztandar, ale zawsze coś. Patrzyłam jak autokar skręca w naszą ulicę. Kiedy drzwi się otworzyły, rzuciłam się wraz z resztą klasy do środka. Każdy chciał zająć najlepsze miejsca. Skończyło się na tym, że siedziałam z Julą gdzieś w środku autokaru. Pani sprawdziła listę. Wszyscy byli obecni i już bez dalszych opóźnień wyjechaliśmy. Westchnęłam w duchu. Naprawdę miałam złe przeczucia. Ale jak na razie obyło się bez strat w ludziach. Podczas podróży rozmawiałam z Julką, rysowałam w zeszycie, układałam wierszyki (tak. Nudziłam się.). Skończyło się na tym, że zagapiłam się w krajobraz za oknem. Nagle Jula mnie mocno szturchnęła.
-Co? - zapytałam.
-Posłuchaj, o czym one gadają. - poleciła. Posłusznie wychyliłam się do przodu. Monika i Wiktoria, siedzące przed nami wyraźnie się o coś kłóciły.
-To naprawdę nowy model.
-Mi się jednak wydaje, że wyrzuciłaś pieniądze w błoto. Zobacz na to.
-Phi! Też mi coś! A ten kolor... masakra...
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówią o komórkach.
-Im nic nie grozi. - mruknęłam do Julki. - to nie - zawahałam się przez chwilę - nasi. - dokończyłam
-Tak. Ale nie słyszałaś o czym wcześniej gadały. Ostatnio wyszedł jakiś nowy model samsunga, a tata Moni pracuje w tej firmie. Obiecał dziewczynom, że cała klasa będzie mogła "wypróbować" te telefony...
-Co za rozrzutność. - mruknęłam.
-Nie oto chodzi. Mamy potem napisać raport. Czy jesteśmy zadowoleni z tego telefonu, co nam się najbardziej podoba i tak dalej.
Zerknęłam na siostrę.
-Żartujesz, prawda?
-Wcale.
-Czyli, że będziemy musiały użyć telefonów? - zdałam sobie sprawę jak to głupio zabrzmiało, ale no cóż...
-Nie wiem. Może niekoniecznie. Ale trzeba mieć się na baczności...
-Ok. Już wiem co chcesz powiedzieć. - Autokar właśnie wjeżdżał na mały parking.
-To chyba tu. - mruknęłam do Julki, wyglądając przez okno. Wysokie drzewa, gęste krzewy, leśniczówka... naprawdę fajnie się zapowiadało.
-Dzieci, proszę wyjść z autokaru i ustawić się w szeregu. - zabrzmiał z głośników głos wychowawczyni. Oczywiście, zanim udało się uspokoić klasę, minęło z dziesięć minut, ale to u nas normalne.
-Otrzymacie zaraz karty pracy, które wypełnicie w trzyosobowych grupach. Skład grup przeczytam za chwilę. Na wypełnienie zadań macie godzinę. - zadania? na wycieczce? Wszyscy jęknęli.
-Skład grup: Monika, Michasia i Alek, Asia, Karol i Michał, Wika, Julia i Artur, Ania...
Dalej nie słuchałam. Po raz pierwszy w życiu byłam w osobnej drużynie niż Jula. Pani rozdała nam ćwiczenia. Na szczęście nie trafiłam tak źle. Chłopcy byli nawet fajni. Jula miała gorszą grupę. Pochwyciłam jej spojrzenie i skinęłam głową. Od razu zrozumiała i potulnie odeszła za Arturem. Spojrzałam na kartkę z ćwiczeniami.
Zadanie 1: Wyznacz kierunki świata, stojąc przodem do leśniczówki. Westchnęłam w duchu.
-Chodźcie chłopaki. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
-Ale co mamy robić? - zapytał Michał. Jeleń zerknął mi przez ramię i zrelacjonował koledze treść zadania.
-Szukajmy mchu. - Michał niespodziewanie zabłysnął wiedzą przyrodniczą.
-Po co ci mech? - zdumiał się Karol
-Mech zawsze rośnie od północnej strony - wtrąciłam się. Znałam też inne, dokładniejsze sposoby określenia kierunków. Choćby kompas, który miałam w kieszeni. Ale przemilczałam tę sprawę. Bo kto normalny chodzi z kompasem w kieszeni?
Weszliśmy między drzewa. Dość szybko zauważyliśmy mech. Jeleń szybko naszkicował różę wiatrów. Z następnymi dwoma zadaniami też nie było problemu. Szyszki, żołędzie i liście - tego wszystkiego mieliśmy pod dostatkiem. Zadanie czwarte mnie zaskoczyło.
-Co to, do licha, jest przylepek zielonozłoty? - zapytał Jeleń.
Wpatrywałam się z niedowierzaniem w kartkę. Przylepek zielonozłoty to była rzadka roślina. Rosła w miejscach podmokłych, ale nasłonecznionych. Jednak driady mówiły mi, że ludzie zwykle nie mają o niej pojęcia, a co dopiero o jej właściwościach. Odczytałam na głos ćwiczenie:
-Naszkicujcie przylepka zielonozłotego i napiszcie dwie jego właściwości. No dobra. Ja szkicuję, Michał pisze.
-Wiesz co to jest?
-Coś mi się obiło o uszy. - mruknęłam. Naszkicowałam na kartce zwykłego mlecza. Nich się wypchają tym przylepkiem. Michał napisał obok dwie właściwości. (czy odnosiły się do mlecza, nie wiem, bo trochę nie uważałam na zajęciach, ale coś tam było.)
-Dobra, wracamy. - powiedziałam, otrzepując ziemię z kolan.
-Okej... Ale którędy?
-Jak to: którędy? - obejrzałam się na Karola. Zamurowało mnie. Kiedy weszliśmy w młody lasek sosnowy? Wyjęłam kompas z kieszeni. Chłopaki wytrzeszczyli na mnie oczy, ale udawałam, że nie zwracam na to uwagi. Przyszliśmy z południa, więc trzeba tam tylko wrócić.
-Idziemy w prawo... nie, w lewo... nie, prosto... ten kompas zwariował!
-Może pójdziemy na ślepo? - zasugerował Michał.
-Głupi jesteś? Zgubimy się na dobre! - wzięłam głęboki wdech. Potrzebujemy strategii godnej dziecka Ateny. Muszę coś wymyślić, muszę coś wymyślić.... Nagle krzaki po naszej prawej stronie zaszeleściły.



No dobra. Kończę teraz i OBIECUJĘ następny rozdział wstawić po krótszym czasie niż ten :)