poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 20 - pierwsza próba

Nie jestem pewna, ale to najpewniej ostatni rozdział w wakacje:

W tunelach było zimno i ciemno. Nasze kroki odbijały się echem od ścian. Nagle przejście wyraźnie się zwężyło. Adam szedł przodem. Schylił się i wszedł do nowego tunelu. Zatrzymałam się gwałtownie. Patrzyłam, jak inni znikają w ciemności.
-Co się stało? - zapytał Piotrek.
-Ja... eee... Mam klaustrofobię. - wykrztusiłam. Chłopak popatrzył na mnie ze zdumieniem, ale nic nie powiedział. Złapał mnie mocno za rękę.
-Chodź. - pociągnął nie do tunelu. Zamknęłam oczy, starając się oddychać normalnie. Już po chwili ogarnął mnie paraliżujący strach. Zatrzymałabym się, gdyby nie Piotrek. Ścisnął mocniej moją dłoń. Przyśpieszył, więc, chcąc nie chcąc, pobiegłam za nim. Nie otwierałam oczu. Dziękowałam bogom za to, że podłoże jest takie równe. Nie mogłam stwierdzić, ile czasu minęło. Kompletnie się pogubiłam. W końcu Piotrek się zatrzymał.
-Możesz już otworzyć oczy. - powiedział. Znajdowaliśmy się w wielkiej, błyszczącej sali. Miałam wrażenie, że ktoś ją posypał brokatem. Zauważyłam coś jeszcze i przebiegł mnie dreszcz. Sala była idealnie okrągła. Wejścia miała dwa - to, przez które przeszliśmy, i naprzeciwko. "W okrągłej sali każdy sobie radzi sam". Tak to szło? Na razie jednak nie widziałam żadnego zagrożenia. Nagle usłyszeliśmy dziewczęcy śmiech.
-Wreszcie! Miałam taką frajdę, odwiedzając was w snach! - zauważyłam, że nie tylko ja się wzdrygnęłam. - Teraz możemy zobaczyć się na żywo! - do pomieszczenia weszła siedmioletnia dziewczynka. Doskonale znana mi siedmioletnia dziewczynka. Za nią pojawiła się wataha wilków. Dziecko spojrzało na każdego z nas osobno. Kiedy spojrzenie czarnych oczu spoczęło na mnie, zgięłam się w pół z bólu. Spojrzałam na swój brzuch. Rany, które dziewczynka zadała mi we śnie, zaczęły krwawić. Przedtem nie było nawet draśnięcia, teraz miałam trzy długie, piekące rany. Jęknęłam, a dziewczynka z powrotem się roześmiała.
-A więc pamiętasz nasze spotkanie. - powiedziała.
-Ja... skąd...
-Jestem boginią pięknych widoków. Jednak bogowie o mnie zapomnieli. Śmiertelnicy mnie nie znają. Nie ma o mnie żadnych mitów. Z czasem znudziły mi się zachody słońca i fale przypływu. Dla mnie pięknym widokiem jest cierpienie. Nauczyłam się wielu rzeczy.
-Przestań! - krzyknęła Julia.
-Hmm... Mam przestać? Ale tak jest fajnie! - dziewczynka pogłaskała najbliższego wilka. - A będzie jeszcze fajniej jak zginiecie na moim torze przeszkód. - groźba wypowiedziana dziecięcym głosikiem wcale nie brzmiała łagodniej. Ziemia zadrżała. Ze sklepienia zaczęły spadać małe kamyki. W sali stopniowo pojawił się śmiercionośny tor przeszkód. Po prostu ekstra... Staliśmy na krawędzi ruchomych piasków. Julka, nie zważając na to, podeszła do mnie.
-Muszę to opatrzyć. - powiedziała.
-Co? Nic mi nie jest...
-A ja jestem zielonym słoniem - prychnęła i wyciągnęła maść przeciwbólową.
-Hm... Myślałem, że słonie inaczej wyglądają. - wtrącił się Adam, udając, że uważnie przygląda się mojej siostrze. Ta prychnęła. Po zabandażowaniu przez Julkę, poczułam się, jakbym chodziła w gorsecie. (Tak przynajmniej myślałam, bo nigdy nie nosiłam gorsetu). Mała destrukcyjna bogini zniknęła w tunelu, nie zapominając oczywiście zostawić nam kilka sztuk potworów. Jak sama określiła "Żeby było bardziej niż ekstra!". Spojrzałam na ruchome piaski.
-No to idziemy. - powiedziałam. Postawiłam lekko nogę, która natychmiast zapadła się po kostkę. Szybko wyrwałam stopę. Staliśmy niezdecydowani. Potwory rzuciły się w naszą stronę.
-Tam są uchwyty! - zawołała Patrycja, pokazując gdzieś do góry. Po chwili złapała się czegoś i przeszła na rękach nad piaskami. Kiedy tylko dotknęła ziemi, ruchome piaski zniknęły zastąpione przez lasery.
-Co to...? - jęknął Filip.
-"W okrągłej sali każdy sobie radzi sam" - zacytował Daniel. Potwory rozdzieliły się. Każdy kierował się na kogoś innego. Wyjęłam łuk, odbiegając w bok. Zestrzeliłam dwie harpie, ale od razu się odrodziły.
-To nie są twoje potwory! - krzyknął Adam.
-Co?
-Każdy musi zabić jednego. - powiedział. - Tego, który go goni.
Słuchałam go już w biegu. Chciałam jak najszybciej pokonać tor przeszkód. Wyszukałam najbezpieczniejszą (chyba) drogę przez lasery i przekonałam się, że driady nie żartowały. Gimnastyka czasem się przydaje. Zorientowałam się, że się zamyśliłam, gdy zobaczyłam czerwone światło tuż przed moim nosem. Cofnęłam się lekko. Jeszcze dwa kroki i byłam wolna. W tej chwili lasery zniknęły, zostawiając ogłupiałego Filipa po środku pustej przestrzeni... Pustej, jeśli nie liczyć kolców... - odwróciłam się w stronę potwora. Wyjęłam kolejną strzałę z kołczana. Strzeliłam dwa razy i przeskoczyłam przez dziurę w podłodze. Kolejna strzała. I kolejna. W końcu potwór padł. Odetchnęłam z ulgą. Nagle jednak podłoga zadygotała i zaczęła się unosić. W wielu miejscach zrobiły się wyrwy. Daniel, który był najbliżej przejścia, usiłował utkać Mgłę, ale był zbyt zajęty swoim potworem. W końcu podłoga zmieniła się w platformy unoszące się wysoko nad... rzeką? Spojrzałam w dół. To nie była rzeka. Wyglądało to bardziej na płynne srebro. Z tego, co wiedziałam, temperatura topnienia srebra wynosiła ponad 900 °C. Odsunęłam się od krawędzi. Nagle usłyszałam krzyk Julki. Jej platforma zaczęła się kruszyć. Z przerażeniem patrzyłam na odłamki, spadające w dół. Nigdy nie zdołałabym dotrzeć na czas. W ostatniej chwili, Adam złapał moją siostrę za rękę i wciągnął na swoją platformę. Połowa się skruszyła, więc przytulili się do siebie, by nie spaść. Po chwili przeskoczyli w bezpieczniejsze miejsce. Skupiłam się teraz na swoim problemie. Obniżałam się. Byłam coraz bliżej płynnego srebra. Zaczęłam skakać z platformy na platformę. Zdołałam zbliżyć się do przejścia na odległość trzech metrów, kiedy zaatakował mnie piekielny ogar ze skrzydłami. Nie miałam pojęcia, jak takie coś w ogóle istniało. Moje strzały po prostu przez niego przeniknęły.
-Czyj to potwór? - zapytałam.
-Chyba Filipa! - odkrzyknął Daniel. Uchyliłam się przed pazurami.
-Filip! - wrzasnęłam - Zrób coś! - Natychmiast nad moją głową przeleciał helikopter z butelką greckiego ognia. Rozbił się na pysku zwierzęcia.
-Di immortales! Filip! Nie chcę tu zginąć!
-Przepraszam! - jęknął. - Nie umiem tym sterować w takiej temperaturze! System się zepsuł.
Dotarłam do tunelu. Tam było, na szczęście, przestronniej, niż w poprzednim. Nadal jednak było gorąco, pewnie przez to srebro w dole. Cofaliśmy się wgłąb korytarza.

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 19 - droga przez mękę, ale cel osiągnięty

EDIT do rozdziału 18: Jest nieco później niż październik... Tak powiedzmy końcówka listopada... mniej więcej :)


Raz po raz biłam głową o zagłówek. Czekanie, aż policjant do nas podejdzie, było wiecznością. Zanim zbliżył się na odległość pięciu metrów poczułam lekkie ruchy powietrza. Spojrzałam ze zdziwieniem na Daniela, siedzącego na przednim siedzeniu. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nadal manipulował Mgłą. Na moich oczach Adam się postarzał, jego włosy zmieniły się na rude i zaczął nosić okulary. Opadła mi szczęka. Jeszcze bardziej zdumiałam się na widok Filipa zmieniającego się w pięcioletnią dziewczynkę, Nikt nie wyglądał na siebie. Policjant podszedł do samochodu i postukał w szybę.
-Z rodzinką na ferie? - zagadnął. Adam zawahał się chwilę, zerknął przez ramię i wytrzeszczył oczy. Potem przytaknął.
-Przekroczył pan prędkość.
-Przepraszam... Pusta droga, atmosfera... Dałem się ponieść emocjom.
-Dokumenty poproszę. - przerwał policjant. Daniel zaczął grzebać w schowku i po chwili wyjął dokumenty samochodu i prawo jazdy Kacpra Westaka ze zdjęciem. Już nawet przestałam się  dziwić. Policjant sprawdził wszystko dwa razy i pokiwał głową. Oddał dokumenty Adamowi.
-Mam dobry humor, więc nie wystawię wam mandatu. Też mam rodzinę, z którą lubię spędzać czas. Mam jednak pytanie: Wiecie coś na temat zniknięcia badaczki z miasteczka przez które przejeżdżaliście?
-Skąd pan wie, że przejeżdżaliśmy akurat przez to miejsce?
-Panie Westak, tu jest tylko jedna droga. Proszę nie robić ze mnie idioty.
-Tak, przepraszam... Niestety, nic nie wiem o zniknięciu tej kobiety. - powiedział Adam. Nie miałam pojęcia, że umie być taki... grzeczny.
-Na pewno? - dopytywał się policjant. Adam (przepraszam, obecnie Kacper) przytaknął.
-Hej, mała! - policjant zwrócił się do Filipa. - Do której klasy chodzisz?
Nie miałam pojęcia, że małe dzieci potrafią robić takie miny.
-Jeszcze chodzi do przedszkola. - wtrąciłam się, zanim Filip zdążył coś powiedzieć. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. Przewróciłam oczami.
-Możemy już jechać, tato? - zapytał Daniel, sprawdzając coś na kartce. - Spóźnimy się.
-Co? - zdumiał się Adam.
-Ach, tak. Przepraszam. Jedźcie! - policjant ruszył do swojego samochodu. Odetchnęłam z ulgą.
-Przedszkole? - prychnął Filip, kiedy ruszyliśmy.
-Tam właśnie chodzą pięcioletnie dziewczynki. - powiedział wesoło Daniel, cofając mgłę.
-Dobra robota. - pochwalił go Piotrek. Rzymianin wzruszył ramionami.
-Skoro już tu jestem, równie dobrze mogę pomóc.
Tym razem Adam starał się nie przekraczać prędkości. Minęliśmy jeszcze ze trzy patrole. Jakiś dzień kontroli ruchu, czy co? Tankowaliśmy dwa razy, w samochodzie ciągle dochodziło do kłótni. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby jechać na dachu.
-Przejechaliśmy ten zjazd! - piekliła się Patrycja.
-Jeszcze nie. Jeszcze ze dwadzieścia kilometrów. - powtarzałam po raz enty.
-Dwadzieścia kilometrów było dziesięć minut temu! - zauważył Adam.
-I co z tego? Nie wiem, czy dwadzieścia, może dziesięć, może więcej. Zjazd jest dobrze oznakowany! - traciłam cierpliwość.
-Tu nie ma żadnych znaków!
-Dlatego tamten zauważysz. - burknęłam, zerkając spode łba na Filipa.
-Oddaj mi długopis. - poprosiłam.
-Co? Zbudowałem robota!
-Oddaj go!
-Zepsujesz!
-Chcę mój długopis!
-Asia...
-Wziąłeś go bez pytania! - nie słuchałam Piotrka.
-Pozwoliłaś mi! Mam go od pięciu minut - bronił się Filip
-To o pięć za dużo!
-Asia... - Piotrek spróbował jeszcze raz.
-Dzięki! - odzyskałam długopis. Zerknęłam pytająco na syna Zeusa.
-Zachowujecie się jak dzieci... - powiedział cicho. Odezwał się po raz pierwszy od kilku godzin.
-Jak Adam i Patrycja się kłócili, to nic nie mówiłeś. - zauważyła Julka.
-Kłócili się? - zdziwił się Piotrek
-Rany, gdzieś ty był przez ostatnie pół godziny? - Adam zerknął na kolegę we wstecznym lusterku.
-Skręcaj! - Daniel pokazał zjazd.
-Wreszcie! - wszyscy odetchnęli z ulgą. Po kilku minutach zobaczyliśmy ozdobną bramę.
-To tutaj. - wychyliłam się, żeby dokładniej się przyjrzeć. Mały parking, kasy biletowe, dookoła skały i łąki. Było mało ludzi, ale to pewnie dlatego, że trwał rok szkolny. Ferie świąteczne zaczną się za jakiś czas. Adam zaparkował i wszyscy z ulgą wysiedli.
-Kiedy tu byłaś ostatnio? - zainteresował się Piotrek. Zamknęłam oczy, usiłując sobie przypomnieć.
-Byłam ubrana w kolorową sukienkę. Mama zabrała mnie tu, bo powiedziała, że chce mi coś pokazać. Miałam... cztery lata? Nigdy nie lubiłam sukienek.
-Cztery lata? - przerwał mi Piotrek. Kiwnęłam głową.
-Trochę się tu zmieniło, ale nie dużo. Tylko część jaskiń jest otwarta dla zwiedzających. Znając życie, musimy szukać w tej drugiej części.
Julka poszła do kasy, kupić nam wszystkim bilety. Śnieg padał gęsto. Zrobiło się naprawdę zimno.
-Prognoza pogody mówiła, że do połowy grudnia nie będzie śniegu! - zaprotestowała Julia, zapinając bluzę.
-Coś musiało rozgniewać te ventusy. - mruknął Piotrek, ale bardziej do siebie, niż do nas. Julka rozdała nam bilety i weszliśmy do jaskini.
-Były tu jakieś kopalnie? - zapytał Filip. Wzruszyłam ramionami.
-Pewnie tak. Gdzieś na dole podobno są zakopane skarby, ale nikt ich do tej pory nie znalazł.
-Jak to?
-To jest właśnie legenda tego miejsca. - wyjaśniłam. - Przed stu laty był tu schowek złodziei, jednak zanim zdążyli ich złapać, wszystko zniknęło, oprócz zaszyfrowanej mapy. Zdołano rozszyfrować tylko dwie linijki i wiadomo, że chodzi o złoto i klejnoty. Pełną wersję legendy znajdziesz zapewne w sklepie z pamiątkami.
Rozglądałam się po komnatach.
-Pięknie tutaj. - westchnęłam. Patrycja wyprzedziła nas i zniknęła w jednym z mniejszych tuneli. Poszliśmy za nią. W końcu straciłam orientację, ale będziemy się martwić w drodze powrotnej. Po pewnym czasie doszliśmy do solidnej barierki. Spojrzałam pytająco na przyjaciół.
-Wchodzimy?
-No jasne. - Piotrek pierwszy przeskoczył przeszkodę i zagłębił się w tunele.

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 18 - muzeum, broń i... wszystko inne

EDIT: właśnie tak jest jak piszę na szybko. Jest nieco później niż październik... Tak powiedzmy końcówka listopada... mniej więcej :)

Jednak udało mi się napisać rozdział i to dość szybko :)

Przejażdżka skończyła się, gdy bak zrobił się pusty. Adam zjechał na boczną drogę do jakiegoś miasteczka. Do stacji benzynowej dotoczyliśmy się cudem.
-Musimy rozprostować nogi - oznajmiłam, wychodząc z samochodu. Byłam cała obolała. Przeciągnęłam się.
-No dobrze, ale musimy się rozdzielić. Mniejsze grupki może nie zwrócą uwagi. - powiedział Piotrek. On też wysiadł.
-To jak?
-Wy, dziewczyny, na pewno musicie się rozdzielić. - zwrócił się do mnie i do Julki Filip. Spojrzałam zdziwiona na siostrę.
-Dlaczego? - zapytałam. Syn Hefajstosa wzruszył ramionami.
-Gdyby coś się stało, lekarz będzie na miejscu. - wyjaśnił. A więc o to chodzi. Julka kiwnęła lekko głową.
-No dobra. Jak się dzielimy?
-Ja zostaję z Filipem. Musimy zrobić przegląd wozu. - zastrzegł Adam.
-Też mogę zostać. - zaoferowała się Jula. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale nie protestowałam. Pozostała czwórka ruszyła do miasteczka.
-Kupmy coś do picia! Umieram. - jęknęła Patrycja. Zaczęłam się rozglądać za sklepem. Nagle Piotrek zmarszczył brwi.
-Spadnie śnieg. - powiedział. Wytrzeszczyłam na niego oczy. W odpowiedzi, chłopak wskazał wielką ciemną chmurę.
-Nie jest tak zimno, żeby spadł śnieg. - mruknął Daniel. Nie wyglądał na zachwyconego, ale on zawsze tak wyglądał.
-Czuję ventusy. Są wściekłe.
-Za wcześnie na śnieg. - upierał się chłopak. Piotrek wzruszył ramionami.
-Zobaczysz.
Zobaczyłam sklep.
-Wchodzimy. - pociągnęłam chłopaków do środka. Kupiłam sobie sok i dwa batony. Piotrek i Daniel wzięli na spółkę trzy czekolady. Nie miałam pojęcia, czemu ich po tym nie zemdliło. Patrycja popijała swoją lemoniadę, rozglądając się po okolicy. Miasteczko było nudne. Córka Ateny zauważyła w oddali duży budynek, jakieś muzeum lub bibliotekę. Od razu tam pobiegła, a my, chcąc nie chcąc, musieliśmy iść za nią. Napis nad wejściem głosił, że jest to "Muzeum historii starożytnej". Nie miałam pojęcia, po co się tu pchać, ale i tak weszłam za Patrycją i Danielem. Wnętrze było ładne, przypominało trochę grecką architekturę. W sali obok zebrał się tłum. Był prowadzony jakiś wykład.
-I właśnie dlatego twierdzę... - usłyszałam głos jakiejś kobiety. Patrycja już zniknęła w tłumie, więc przyśpieszyłam, żeby ją dogonić. Przepchałam się na początek tłumu.
-Jak potwierdzają różne źródła nie istnieje coś takiego jak Bóg. W liczbie pojedynczej, czy też mnogiej. To jest po prostu śmieszne, jak ludzie w to wierzyli i wierzą nadal. - mówiła dalej prowadząca. Czułam, że wszystko się we mnie gotuje. Śmieszne? To jakiś absurd. Ktoś złapał mnie za ramię. Piotrek. Pokręcił głową.
-Nie wiem, co chcesz zrobić, ale to nie jest dobry pomysł. - powiedział. Prychnęłam ze złością.
-Nie słyszysz, co ona mówi?
-A teraz chciałabym wam coś pokazać... - kobieta wyświetliła parę slajdów na ekranie. Aż zachłysnęłam się powietrzem.
-I co? Na to też pozwolisz? - syknęłam. Piotrek nie odpowiedział, ale w jego oczach widziałam nienawiść. Ups.
-Może lepiej już pójdziemy. - mruknęłam. Syn Zeusa nie słuchał. Wpatrywał się wściekle to na kobietę, to na rzutnik.
-Piotrek! Chyba musimy... - rozmowa przyciągnęła uwagę prowadzącej. Uśmiechnęła się do nas.
-Widzę, że macie dużo do powiedzenia na ten temat. To słucham. Może chcielibyście wyłożyć mi coś, czego nie wiem? Jesteście tylko dziećmi, ale też możecie mieć swoje poglądy. - zaśmiała się. Chciałam ją walnąć. Dość mocno. Czymś ostrym. Miałam coś odpowiedzieć, ale Piotrek mnie uprzedził.
-Kiedy pani kończy?
-Słucham?
-Kiedy pani kończy wystąpienie. Mogę z panią o tym porozmawiać, ale nie przy tych ludziach, bo mogłoby dojść do... nazwijmy to ostrej wymiany zdań. - chłopak rozłożył ręce. Kobieta wyglądała na zaskoczoną, ale kiwnęła głową.
-Za pięć minut na zapleczu. I tak już skończyłam. - oznajmiła. Pociągnęłam Piotrka za rękaw.
-Co ty chcesz zrobić?
Chłopak zacisnął pięści.
-Musi za to zapłacić.
-Hm.. To śmiertelniczka, tak? Chyba nie jest dobrym pomysłem... - przerwało mi pojawienie się Daniela i Patrycji.
-To kiedy ją uświadomimy? - zapytał ponuro Daniel, błądząc dłonią w pobliżu miecza. Wytrzeszczyłam oczy.
-Słuchajcie...
-Asia. To nie twój... To nie on był...
-Dobra, już rozumiem. - uniosłam lekko ręce. Sama chciałam zmiażdżyć tę kobietę, ale nie byłam blisko wcielenia tego planu w życie.
-Okej, idziemy na zaplecze. - westchnęłam. Kobieta już na nas czekała. Uśmiechnęła się na nasz widok. Nie przejęła się naszymi twardymi minami.
-Och, przyprowadziłeś kolegów? Jak miło z twojej strony, chłopcze. Słucham, o czym chciałbyś porozmawiać.
-Chciałbym się zapytać, dlaczego publicznie upokorzyła pani mojego ojca. - odpowiedział zimno Piotrek. Kobieta wyglądała na zaskoczoną, przez chwilę nie mogła znaleźć słów.
-Jesteś synem... Jakiegoś eee... co?
-Obraziła pani naszych rodziców. - wtrącił się Daniel. Z zaciśniętej pięści unosił się dym. Podwójne ups.
Kobieta chyba tego nie zauważyła.
-Jesteście rodzeństwem? Nie wyglądacie.
-Nie jesteśmy rodzeństwem. - wtrąciłam się. Z logicznego punktu widzenia to Piotrek był przyrodnim bratem mojego ojca, czyli moim wujkiem... Szybko odrzuciłam tę myśl. Kobieta straciła wątek.
-Nikogo nie obrażałam naumyślnie. - powiedziała w końcu. Piotrek roześmiał się zimno.
-Ależ oczywiście, że tak.
-Mam rozumieć, że jesteście jakimiś fanatykami, tak silnie związanymi ze swoją religią, że uważacie Boga, czy też bogów... za swoją rodzinę? - zapytała
-Skądże. Tak się składa, że niczego sobie nie wymyśliłem. - Piotrek wyciągnął miecz. Na kobiecie zrobiło to spore wrażenie, ale ja wpatrywałam się w to z powątpiewaniem. To był niebiański spiż. Nie zrobi jej krzywdy.
-Masz pozwolenie na bron? - zapytała.
-Od urodzenia.
-Słucham?
-Nie to ja słucham. Dlaczego pani obrażała mojego ojca. Jestem pewien, że mu się to nie spodobało.
-A mogę wiedzieć... kim jest twój ojciec? - zaryzykowała pytanie,
-Oczywiście. Moim ojcem jest Zeus. Król bogów. - odparł Piotrek. Kobieta parsknęła śmiechem.
-Czekaj... ty nie żartujesz,.. - odezwała się zdumiona. Nadal miała zdziwioną minę, gdy Piotrek przywołał piorun i wyparował ją na miejscu. Gapiłam się oniemiała w miejsce, gdzie przed chwilą stała kobieta,
-Co ty zrobiłeś? - zapytałam. Chłopak wzruszył ramionami.
-Gdyby mój ojciec się nie zgadzał, nie dałby mi pioruna. - odparł. Nie byłam tego taka pewna, ale milczałam.
-Musimy się stąd zbierać! - Patrycja wygoniła nas z pomieszczenia. - Zaraz ktoś zauważy, że jej nie ma.
Biegiem wróciliśmy do samochodu. Filip czekał w środku, ale Adama i Julki nie było.
-Gdzie oni są? - zapytał Daniel.
-Poszli po coś do jedzenia, - Filip wzruszył ramionami. Po chwili byliśmy już w komplecie zajadając się kanapkami i hot-dogami. Adam znowu prowadził i wcale mu to nie przeszkadzało. Zastanawiałam się, gdzie się tego nauczył. Bez przeszkód mknęliśmy autostradą, dopóki nie trafiliśmy na patrol.
-Hamuj! - wrzasnęłam, widząc, że przekroczyliśmy dozwoloną prędkość. Niestety, Adam nie zdążył wcisnąć hamulca.

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 17 - szybciej!

Zaczęły się wakacje, więc nie wiem, ile będę miała czasu na pisanie. Następne rozdziały pewnie będą się pojawiały nieregularnie. Ale zapraszam :)


-Nie słyszę cię! - wrzasnęłam Piotrkowi do ucha, próbując przekrzyczeć odgłosy wiercenia. - Nie możemy pójść gdzieś indziej?!
-Nie! Tu jest dobrze! - odkrzyknął chłopak.
-Nawet nie ma mowy! - Filip zaczął nas popychać jak najdalej od robót drogowych. Po skręceniu w kolejną uliczkę hałas przycichł.
-Uszkodziłeś mi bębenki. - burknęłam. Skończyłam jeść batonik z ambrozji. Ciągle utykałam, ale mimo to nie ryzykowałam kolejnej porcji.
-O czym gadaliście? - zapytałam Piotrka, ruchem głowy wskazując na pogrążonego w myślach Daniela.
-Nieważne. Filip! Tutaj może być? - zapytał. Chłopak skinął głową. Usiadłam na ławce pod jakimś drzewem. Nie miałam siły iść dalej. Zrobiło się późne popołudnie. Skrzywiłam się, zmieniając pozycję. Chyba miałam naderwane ścięgno. Ambrozja powinna sobie z tym poradzić, ale też nie mogłam jej wziąć za dużo.
-Julka? Możesz zerknąć? - poprosiłam siostrę. Kiwnęła głową. Chociaż dzieci Apollina miały zdolności lekarskie, nie można było leczyć samego siebie. Kiedyś zapytałam o to Sebę. Powiedział, że takie są zasady i gdybym chciała spróbować, pewnie by mi się nie udało, a nawet pogorszyło sytuację.
-No więc? - wróciłam do pytania. Piotrek nie odpowiedział. Westchnęłam.
-Patrycja? Masz? - zapytał syn Zeusa. Dziewczyna skinęła głową.
-Dzisiejszą noc spędzimy w schronisku młodzieżowym. - oznajmiła. Że co? Cała noc w łóżku? Nie wierzę...
-A co z potworami? - zapytałam.
-malitiosi fleas, et calceamentis! Zapominacie o mnie? Potrafię zapewnić osłonę na jedną noc! - Daniel był oburzony.
-Przepraszam... - powiedziałam ugodowo, ale chłopak tylko prychnął. Orientowałam się trochę w łacinie. To chyba było gorsze przekleństwo niż się mogło wydawać, ale i tak z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Patrycja nas zarejestrowała, podając fałszywe imiona i nazwiska.
-Od kiedy jestem Grażyna Derr? - oburzyłam się.
-Od teraz. - odpowiedziała spokojnie córka Ateny.
-Nie lubię tego imienia, Zuzanno - prychnęłam. - Sobie dałaś coś normalnego.
-Przestań marudzić. W razie czego mamy pokoje obok siebie. Na pierwszym piętrze. - dziewczyna zaprowadziła nas na miejsce. W schronisku było pusto. Jak zobaczyłam pokój, zrozumiałam, dlaczego. Farba odłaziła od ścian. Dwupiętrowe łóżka wyglądały, jakby się miały zaraz zawalić. Jęknęłam.
-To wygląda jak nieużywany szpital psychiatryczny. - mruknęłam, ostrożnie zaglądając do szafki. Natychmiast zamknęłam drzwiczki.
-Nie chcę wiedzieć, co to. - oznajmiłam. Wybrałam łóżko jak najdalej od szafki, oczywiście na dole. Nie zamierzałam ryzykować. Chłopacy poszli do siebie. Położyłam głowę na poduszce.
-Otwórzcie okno. - usłyszałam głos Patrycji.
-Masz najbliżej - jęknęłam.
-Dobra, ja otworzę. - Julka wstała i podeszła do okna. Skrzypiało niemiłosiernie. Chociaż była dopiero dziewiętnasta, zasnęłam.
Głaskałam Chochlika. Mama była w kuchni. W całym domu rozchodził się zapach pomidorów. Nagle kot zeskoczył mi z kolan i wybiegł z pokoju. Odwrócił się do mnie i odezwał się ludzkim głosem.
-Nigdy cię nie lubiłem. Żegnaj.
Zamurowało mnie, ale po chwili byłam tylko wkurzona.
-Mason! - wrzasnęłam w przestrzeń - Czy ty przypadkiem nie bawisz się moimi snami?!
Przede mną pojawił się szczupły, zaspany chłopak. Uśmiechnął się szeroko.
-Wcale nie przypadkiem, ale tak. Ktoś chce się z tobą spotkać, a może to zrobić tylko tak.
-O czym ty mówisz? - zapytałam, ale mój dom się rozpłynął. Stałam teraz w jaskini. Naprzeciwko mnie były jakieś klatki. Podeszłam do pierwszej z brzegu. Siedział tam jasnowłosy siedemnastolatek i grał na flecie.
-Tata?
-Asia! Jak to dobrze, że jesteś. Słuchaj, sprawy się komplikują, macie coraz mniej czasu.
-Ale... Co się tu...
-Och, Ona porywa bogów, kiedy są najsłabsi.
-Co? Tato...
-Nie ma czasu! Zaraz ci coś pokażę, ale teraz posłuchaj. Nie jestem tu sam. Afrodyta, Hebe, Hypnos... jest nas tu koło dwudziestki. Olimpijczycy nie mogą nic zrobić, bo Ona ich złapie. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie, ale jesteście też naszą jedyną nadzieją. Nie możesz nikomu powiedzieć o tej rozmowie, rozumiesz? Nikomu. Ani o tym, czego się dowiedziałaś. Poganiaj przyjaciół. Wiesz, gdzie musicie iść.
-Ale... - nagle mi się przypomniało. Miałam cztery lata... Kiwnęłam głową. Apollo się uśmiechnął. Zdjęłam rękę z krat, a wtedy sceneria znowu się zmieniła. To też była jaskinia, ale wyglądem przypominała trochę salę zabaw. W basenie z piłeczkami siedziała siedmioletnia dziewczynka. Zmarszczyłam brwi. Już mi się śniła. Nagle w wejściu coś się poruszyło. Dwa potwory wlokły w sieci jakiegoś mężczyznę. Sieć połyskiwała lekko, mogłabym się założyć, że niwelowała moc. Dziewczynka roześmiała się.
-Och, witaj Aresie. Cieszę się, że cię widzę. - powiedziała. Zaraz... Ares? Tata miał rację. Bóg wojny odpowiedział wiązanką przekleństw. Jaki ojciec, taki syn.
-Zabierzcie go do reszty. - poleciła mała. Kiedy tamci wyszli, odwróciła się w moją stronę. Poczułam na sobie jej wzrok.
-A, to ty! Ciągle do mnie przychodzisz. Może już czas, żebym ci dała nauczkę? - zanim zdążyłam zareagować, rzuciła się na mnie. Jej paznokcie zamieniły się w długie, zakrzywione pazury. Poczułam fale bólu rozchodzące się od boku do całego ciała. Krzyknęłam.
Obudziłam się wciąż krzycząc. Leżałam na podłodze, widocznie spadłam z łóżka. Koszulka, w której spałam, przesiąkła krwią, ale nie było pod nią żadnej rany. Obudziłam dziewczyny. Obie wstały i wpatrywały się we mnie.
-Emm.. Przepraszam. - mruknęłam. Nagle drzwi do naszego pokoju się otworzyły. Do środka wbiegł Piotrek.
-Coś się stało? - zapytał. Nie odpowiedziałam. Gapiłam się na niego, zupełnie zaskoczona. Miał rozczochrane włosy, wymięte spodnie, rozwiązane buty. I NIE miał koszulki.
-Asi coś się śniło. - wyjaśniła Patrycja. Nie miałam pojęcia, jak zdążyła się tak szybko ubrać. Wyglądała, jakby była gotowa do drogi. Piotrek zauważył krew na moim podkoszulku.
-Nic ci nie jest? - zapytał.
-Nie... Hm... Wszystko w porządku. - mruknęłam. - Gdzie reszta?
-Sprawdzają teren.
-Lepiej jak najszybciej się stąd wynośmy. - powiedziałam, idąc się ubrać.
-Też tak sądzę. - mruknęła Patrycja, usiłując wsadzić moją koszulkę do plecaka.
-Oddaj, zakładam to! - wyrwałam jej ubranie. Piotrek już wyszedł, zapewne spakować resztę rzeczy. Po półgodzinie "pożyczyliśmy" samochód i jechaliśmy w stronę jaskiń. Śniadanie zjedliśmy w McDonaldzie. Prowadził Adam. Cieszyłam się, że te drogi nie są uczęszczane. Co jakiś czas instruowałam go, gdzie ma skręcić. Do celu mieliśmy jakieś cztery godziny jazdy. Można zwariować. "Nie możesz nikomu o tym powiedzieć". Oparłam policzek o szybę. Poprosiłam Adama, żeby dodał gazu.

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 16 - podziemia

Nic nie chcecie o mnie wiedzieć? Właściwie mi to pasuje :) Łapcie następny rozdział! Wiem, że mega spóźniony, ale przynajmniej dłuższy (chyba).

-Tam coś jest. - szepnęłam, szturchając Piotrka, który stał najbliżej.
-Gdzie? - zapytał. Pokazałam ręką, ale właśnie w tej chwili Pati krzyknęła. Natychmiast się odwróciłam. Przerdzewiały kawałek blachy się załamał i Patrycja utknęła. Zapadła się po kolano. Jesteśmy pięć metrów nad ziemią... No ładnie. Najbliżej stał Filip; natychmiast pomógł dziewczynie wstać. Syknęła cicho, gdy stopa zahaczyła jej się o ostrą krawędź, ale nic nie powiedziała. Miała rozdarte dżinsy.
-Nic mi nie jest. - mruknęła, widząc, że wszyscy się na nią gapią. Lekko utykała, ale poszła dalej.
-No chodźcie! - Adam znalazł schody i był już w połowie wysokości, kiedy... Kiedy potwór wyszedł na oświetloną przestrzeń. Ktoś krzyknął. Możliwe, że ja. Na początku myślałam, że to minotaur, ale ta istota była dwa razy większa i miała skrzydła. Ponadto, z jej torsu wyrastały dwie pary rąk.
-Milusi. - prychnął Piotrek. W tym samym momencie w monstrum uderzył piorun. Huk był tak wielki, że zwaliło mnie z nóg.
-Mógłbyś ostrzegać. - prychnęłam, już z łukiem w ręku. Zdążyłam oddać dwa strzały, gdy bestia znalazła się za blisko.
-Jest szybsza niż... - nie dokończyłam. Zrobiłam szybki unik przed pazurami. Zobaczyłam, że Patrycja i Piotrek zachodzą potwora z tyłu, Adam z lewej, a Filip i Julka z prawej. Został mi frontalny atak. Zanim rzuciłam się do przodu, zdążyłam jeszcze pomyśleć, że pomost jest większy i szerszy niż mi się wcześniej wydawało i chyba się obniża... Odskoczyłam i zamachnęłam się sztyletem. Nawet nie wiedziałam, że go wzięłam. Niezbyt dobrze sobie radziłam z bronią białą. Zbyt mało treningów... Nieważne. Oczywiście trafiłam w pustkę; za krótka broń i za duży refleks przeciwnika. Ale właśnie w tej chwili zaatakowała reszta i potwór chwilowo przestał się mną interesować. Zauważyłam, że mam zadrapanie na ręce. Skąd się wzięło, nie miałam pojęcia. Minotaur na sterydach jakoś radził sobie z pięcioma przeciwnikami. Zamierzałam włączyć się do walki, kiedy nagle podłoże mocno się zatrzęsło. Byliśmy na parterze.
-Te, minotaur! - krzyknęłam. Być może robiłam najgłupszą rzecz w życiu. - Ekstra winda! Macie poziom minus jeden? - oczywiście potwór zaatakował. Cofnęłam się trochę, wzrokiem szukając kryjówek. Nic. No pięknie... W ostatniej chwili uskoczyłam w lewo. Potwór zaryczał i zawrócił. Przed nim wyrósł Adam, wymachując mieczem. Minotaur trochę zwolnił, żeby przygotować atak, ale właśnie w tej chwili trafił w niego kolejny piorun. Dzwoniło mi w uszach.
-Miałeś ostrzegać! - krzyknęłam do Piotrka. Wzruszył ramionami. Potwór był teraz w znacznej odległości, więc ponownie sięgnęłam po łuk. Wypuściłam sześć strzał, niestety zbyt wolno. Minotaur pobiegł w moją stronę przy okazji roztrącając Adama i Filipa. Nie zdążyłam odskoczyć - przejechałam kilkanaście metrów po podłodze. Potwór zamierzał za mną pobiec, ale Julka wreszcie znalazła łuk. Teraz ona strzelała. Bolało mnie wszystko, ale podniosłam się, żeby jej pomóc. Jednak nie byłam już potrzebna. Patrycja cicho podbiegła od tyłu i wbiła sztylet w kark potwora. Ryknął tak, że posypał się tynk. Po chwili był martwy. Piotrek pomógł mi dojść do reszty. Każdy miał mniejsze lub większe obrażenia. Julka rozdała wszystkim ambrozję. Od razu poczułam się lepiej. Filip jednak z przerażeniem spoglądał na swoją rękę. Mogłabym przysiąc, że była tylko skręcona, ale on najwyraźniej myślał inaczej.
-Czy to coś poważnego? - zapytał.
-Tak, trzeba amputować. - mruknęła Jula. Filip zemdlał na miejscu.
-No pięknie! Coś narobiła? - ledwo powstrzymałam się od śmiechu. - Amputować?
-No dobra. Nie wiedziałam, że tak to przyjmie. Wyleczę go. - mruknęła Julka, klękając przy chłopaku.
-Masz czym go ocucić? - spytała Patrycja.
-Coś się znajdzie. - Julka wzruszyła ramionami. Skrzywiłam się. Sole trzeźwiące były wyjątkowo paskudne i z własnego doświadczenia wiedziałam, że Filip nie będzie mógł się pozbyć tego zapachu przez dwa dni.
-Dobra. Może wreszcie zobaczymy co tam jest? - zaproponował Piotrek, wskazując ciemną część sali.
-Jasne, czemu nie? - Adam pierwszy ruszył do przodu.
-Dogonicie nas? - spytałam przez ramię.
-Jasne! Idź. - Julka zajęła się Filipem. Podbiegłam do reszty. Adam włączył latarkę. Nie pytałam, skąd ją ma. Naszym oczom ukazał się magazyn. O ile tamta część pomieszczenia była zupełnie pusta, ta po brzegi wypełniona była klatkami i półkami. W jednej z klatek coś się poruszało.
-No nie. - szepnęłam. Promień latarki padł na skuloną postać. Adam rozwalił zamek i razem z Piotrkiem weszli do środka. Chłopak był w naszym wieku. Z trudem stał na nogach, więc chłopcy wynieśli go na zewnątrz. Zastanawiałam się, po co tu trafił i czego od niego chcieli.
-Kim jesteś? - zapytała Patrycja.
-Daniel Raze, druga kohorta... - odpowiedział chłopak, nie patrząc na nikogo. Uniosłam brwi. Znałam kilku Rzymian. Co jakiś czas były organizowane wymiany pomiędzy obozami, a ja się na jedną z nich załapałam. Nie lubiłam ich sztywnej dyscypliny, ale podziwiałam ich skuteczność. Niedawno Chejron zapowiedział, że raz na kilka miesięcy odbędzie się bitwa pomiędzy obozami. Grecy przeciw Rzymianom. Nie mogłam się tego doczekać.
-Zajmiesz się nim? - zapytał Piotrek. Wzruszyłam ramionami. Położyłam dłoń na ramieniu chłopaka i uśmiechnęłam się lekko.
-Byłeś bardziej poobijany. - zwróciłam się do Piotrka. - Mamy jeszcze trochę ambrozji? - zapytałam. Daniel otrzymał porcję batonika, a ja odmówiłam modlitwę do taty. Rzymianin popatrzył na mnie.
-Jesteś..?
-Córką Apollina. - uśmiechnęłam się lekko. - A ty?
-Synem Trywii. - mruknął. Kiwnęłam lekko głową.
-Czego tu szukałeś? Czemu jesteś sam? I czego od ciebie chcieli? - Piotrek przejął inicjatywę.
-Czy to ważne? - burknął Daniel. - I czemu niby mam ci odpowiadać?
-A co wy tu robicie? - wzdrygnęłam się słysząc głos sprzedawczyni. Odwróciłam się. Tak jak myślałam, nie wyglądała tak jak na górze.
-Harpia? - zdziwiłam się. W Obozie Herosów były odpowiedzialne za sprzątanie. Ale nigdy nie widziałam, żeby walczyły.
-Zdziwiona? No cóż... Ale to ja dziś zadaję pytania. Co tu robicie? - powtórzyła. Nagle zaskrzeczała przeraźliwie i rozpłynęła się w powietrzu.
-Serio? Pogaduszki? - Julia schowała sztylet. Za nią stał Filip, nadal blady i chwiejący się na nogach.
-A ten to kto? - Julka zmarszczyła brwi.
-Na razie stąd wyjdźmy. - zaproponował Piotrek. - Zanim ktoś jeszcze tu przyjdzie.
-Ale nie mam już tych ziół. - zaprotestowałam
-Mam inny pomysł.
Za synem Zeusa wyszliśmy na powierzchnię.

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 15 - pod rekinem i żurawiem

Zanim przeczytacie, od razu mówię, że przez następny tydzień mnie nie będzie, bo jadę na zieloną szkołę. Zacznę cokolwiek pisać prawdopodobnie dopiero po długim weekendzie.


-To jest bez sensu! - wybuchnął wreszcie Adam. Westchnęłam i oparłam się plecami o ścianę domku.
-Dlaczego? - zapytała Patrycja, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Bo tu nie ma nigdzie ZOO! - wrzasnął Adam. Potarłam skronie. Od tej wymiany zdań zaczęła mnie boleć głowa. Zerknęłam na Julkę, która siedziała w kącie i śledziła przebieg "rozmowy". Nagle jej mina zmieniła się i mogłabym przysiąc, że wpadła na to samo co ja.
-STOP! - krzyknął Filip. Kompletnie zaskoczył Adama i Patrycję, którzy posłusznie zamilkli.
-Roztrząsanie przepowiedni i tak nic nam nie da. - powiedział spokojnie.
-Ale zaraz! - wtrąciła się Julia. - Ptak i rekin nie muszą oznaczać ZOO. Niedaleko naszej szkoły jest restauracja połączona ze sklepem, która nazywa się "Rekin na śniadanie, żuraw na kolację".
-Że co? - zapytali w tym samym momencie Filip, Patrycja i Piotrek.
-Wiem, durna nazwa. - wtrąciłam się - Ale nie zmienia to faktu, że mamy mało czasu i jedną propozycję.
-Okej. Zrobimy tak - odezwał się Piotrek. - Asia i Julka rozdzielą nasze bagaże między nas, Adam sprawdzi broń,a Filip i ja będziemy was ubezpieczać.
-A ja? - zapytała Patrycja.
-Eeem... - Piotrek wyglądał na trochę zbitego z tropu. Na pewno wcześniej już planował, co zrobimy. - Ty poprowadzisz nas tak, żebyśmy nie rzucali się w oczy. - wybrnął w końcu. Patryca zmarszczyła brwi, ale po chwili skinęła głową. Szybko streściłam jej drogę do sklepu i pomogłam siostrze przy bagażach. Pięć minut później wyruszyliśmy. Zbliżała się pora obiadu. Kiedy przechodziliśmy koło szkoły, uczniowie właśnie zaczęli wychodzić. Mgliście przypomniałam sobie swój plan lekcji.
-Julka? - zapytałam - Czy my właśnie nie skończyłybyśmy lekcji?
Siostra nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo za nami rozległo się wołanie.
-Asia! Julka! Poczekajcie!
Podbiegł do nas Jeleń.
-Nie było was dziś w szkole. - powiedział szalenie inteligentnie. Potem rozejrzał się po naszej grupce.
-Kto to? - zapytał równocześnie z Piotrkiem.
-Jeleń, to są moi znajomi z... zajęć dodatkowych; Piotrek, Patrycja, Adam i Filip. A to jest Karol, kolega z klasy. - przedstawiłam ich sobie.
-Dlaczego was tak długo nie ma w szkole? I co tu robicie? - zapytał chłopak. Jęknęłam w duchu. Co ja niby miałam mu powiedzieć?
-Niedługo wyjeżdżamy na wymianę z dziećmi z Chin. Uczymy się trochę języka i przygotowujemy do wycieczki. - wyjaśniła chłopakowi Julia, a ja musiałam się bardzo powstrzymać, żeby nie zrobić zdumionej miny. Jednak Jeleń chyba to kupił.
-Gdzie teraz idziecie?
-Do "Rekina i żurawia" odpowiedział Adam, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
-Super! - ucieszył się Karol - Idę z wami!
-Nie sądzę, żeby... - zaczęłam
-Kalol! Kalol! Mama czeka! - przybiegła do nas Iza, młodsza siostra Jelenia.
-Tak mi przykro... Może innym razem? - zapytałam.
-Niech będzie. - chłopak odszedł z siostrą. Odetchnęłam z ulgą.
-Okej, chodźmy! - mruknęłam. Po chwili stanęliśmy przed drzwiami sklepu. Szyld jak zwykle wyglądał obleśnie. Rekin pożerający żurawia nijak miał się do nazwy sklepu, ale klienci nie narzekali.
-Wchodzimy. - Patrycja pierwsza przekroczyła próg.
-W czym mogę pomóc? - zapytała nas sprzedawczyni. Zerknęłam na nią ze zdziwieniem.
-Nie ma pana Pike'a?
-Pan Pike jest na zwolnieniu, źle się poczuł. Co byście chcieli?
-Sześć bułek z konfiturami i coś do picia. - zamówiła Julka, a ja poprowadziłam drużynę do jednego ze stolików. Było tu ciemno i duszno. Wystrój wnętrza zawsze przywodził mi na myśl mieszkanie jakiejś wróżki; wszędzie koraliki, kadzidełka i te sprawy.
-Proszę. - Julka przyniosła nam bułki.
-A picie? - zapytałam, biorąc swoją.
-Pani zaraz doniesie. - podgryzaliśmy swoje wypieki. Rozejrzałam się dookoła.
-No i nie ma tu nikogo oprócz nas. Może mamy pójść na zaplecze? - zapytałam. Piotrek wzruszył ramionami. Chciał coś powiedzieć, ale właśnie w tej chwili zjawiła się sprzedawczyni.
-Proszę. Kakao na koszt firmy. - uśmiechnęła się lekko. Rozdała nam szklanki, ale zatrzymała się przy Filipie.
-Co to jest? - zapytała wskazując na jego podkoszulek. Z jej głosu zniknęła cała słodycz. Chłopak miał na sobie koszulkę z Obozu Herosów, ale było widać tylko kawałek napisu. Resztę zasłaniała bluza.
-Och, to jest fascynująca historia. - odezwał się Piotrek. - Widzi pani, mój kolega ostatnio był na szkolnej wycieczce w domu strachów. Jako, że przestraszył zarówno swoją klasę, jak i obsługę, podarowano mu w nagrodę breloczek i koszulkę z Obozu Halloween. - uśmiechnął się do ekspedientki. Ta spojrzała na niego podejrzliwie, ale odeszła. Powinniśmy zostać zawodowymi kłamcami. Wzięłam do ręki szklankę, ale zaraz ją puściłam. Kakao rozlało się po stole.
-Ej! - Julka i Patrycja, siedzące najbliżej mnie, gwałtownie wstały od stołu.
-Mój tata jest bogiem lekarzy. Nie specjalizuje się w tym tak jak Asklepios, ale niektóre talenty nam przekazuje, prawda? - zapytałam pozostałych. kiwnęli głowami.
-Na przykład leczymy herosów, wiemy co im jest. Jak również możemy rozpoznać niektóre trucizny. - dałam znak Julce, żeby dotknęła szklanki. Kiedy wykonała polecenie, zrobiła wielkie oczy.
-Ta trucizna nic by nie zrobiła śmiertelnikowi, ale podanie jej herosowi prowadzi w najlepszym razie do tygodniowego paraliżu. - powiedziała.
-Że co? - Adam wzdrygnął się i odsunął krzesło.
-Jeśli jednak nie zadziała się szybko, heros najprawdopodobniej umrze. - dokończyłam. - Ta sprzedawczyni wiedziała co robi.
-Czyli, że od początku wiedziała, kim jesteśmy? - zapytała Patrycja. Adam spojrzał na nią spode łba.
-Jest nas sześcioro, a do tego Piotrek jest synem Zeusa. Musiała się tylko upewnić. - warknął.
-Jak dobre jesteście z zakresu medycyny? - zapytał nas Filip. Zmarszczyłam brwi.
-Najlepsza jest Weronika. - odpowiedziałam, zgodnie z prawdą - ale każdy z nas trochę się na tym zna. Czasem się to przydaje.
-Hej? - Patrycja poklepała mnie w ramię - Nikogo tu nie ma. Może byśmy zerknęli na zaplecze?
-Świetny pomysł! - ucieszył się Piotrek, rad, że wreszcie przechodzimy do działania. Odszukaliśmy białe drzwi z napisem "drzwi służbowe".
-Skoro drzwi są służbowe, to podłoga nie? Możemy wejść? - zapytał Filip. Nie czekając na odpowiedź, otworzył kłódkę i wszedł do środka. Poszliśmy za nim. Znaleźliśmy się w długim, ciemnym tunelu. Potem prawie skręciłam sobie kostkę, próbując zejść po schodach.
-Niech ktoś poświeci! - poprosiłam. Nagle zrobiło się jasno. Piotrek trzymał w ręku jakąś kulę.
-Co to jest? - zapytałam zdumiona.
-Piorun w opakowaniu. - odpowiedział.
-Chodźcie! - Julka poszła przodem i teraz kucała przy barierce. Weszliśmy na metalowy pomost. Pod nami otwierała się wielka hala.
-Jak to się tu wzięło? - zapytałam, próbując przypomnieć sobie mapę miasta. Nie było tam miejsca na żadną taką halę!
-To jest większe od naszego bunkra! - mruknął Filip. Połowę pomieszczenia oświetlały żarówki, ale druga połowa ginęła w mroku. Na granicy światła coś się poruszało...

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 14 - początek

-Szybciej! - powtarzał Piotrek po raz nie wiadomo który. Biegliśmy na złamanie karku przez miejski park. Oczywiście od razu po opuszczeniu granic obozu zaczęły się kłopoty. Argus prowadził furgonetkę jadąc zakosami, unikając zderzenia z samochodami i potworami zaledwie o włos. Wysadził nas w mieście, w którym mieszkałam, chociaż zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego tu. Jak tylko nasz transport zniknął za zakrętem opadły na nas jakieś latające "cosie". Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Było ich za dużo. Musieliśmy zostawić większość bagaży i uciekać. W parku znałam doskonałą kryjówkę, ale mogliśmy do niej nie dotrzeć. Adam się potknął o korzeń i zaklął. W trakcie minionej godziny przeklinał tak często, że chyba w końcu musiało mu zabraknąć nowych epitetów, ale na razie wciąż wymyślał coś nowego. Zauważyłam wejście do domku na drzewie (tak, a co?) i wskazałam w tamtą stronę. Przez chwilę zastanawiałam się, co widzą śmiertelnicy w ten zimny poranek. Dzieciaki ćwiczące do maratonu? Zabawę w berka? Moje rozmyślania przerwał ostry skrzek.
-Julka! - krzyknęłam. Zrozumiała i kiwnęła głową. Przyśpieszyła, wysuwając się kilka metrów do przodu, ja minimalnie zwolniłam. Julia zahamowała i przeturlała się, żeby złagodzić impet. Klęczała teraz przodem do nas i tego, co nas goniło. Wystrzeliła dwie strzały. Niestety w pośpiechu nie trafiła, ale monstra zwolniły. Przebiegając koło siostry, złapałam ją za ramiona. Pomogłam jej wstać. Po chwili dogoniłyśmy resztę. Szybko wspięłam się do domku na drzewie i zaczęłam szperać w kącie. Zawsze miałam tu paczuszkę, czy dwie. Szybko znalazłam to, o co mi chodziło i rozsypałam na podłodze tworząc nierówny okrąg. Wszyscy zgromadzili się w środku.
-Co to jest? - zapytał Filip, wskazując na proszek.
-Starte kwiaty lawendy i wiciokrzewu. Driady mówiły, że taka mieszanka odstrasza potwory, ale działa tylko wtedy, gdy jest świeża. Za jakieś półtorej godziny to przestanie działać - wskazałam na podłogę. - A tu mam jeszcze dwie porcje. Mamy najwyżej cztery i pół godziny, żeby coś wymyślić. Najlepiej, żeby to coś wiązało się z szybkim przemieszczaniem z miejsca na miejsce. - westchnęłam i usiadłam na podłodze. Domek był dość duży, wszyscy mieli wystarczająco dużo miejsca.
-Problemem jest nie tylko cel podróży. Nie mamy swoich bagaży, ambrozji, pieniędzy. - odezwała się Patrycja. Kiwnęłam głową. Nagle mnie olśniło. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
-Przecież mieszkam niedaleko. U siebie mam prawie wszystko, czego potrzebujemy.
-Naprawdę? - zapytał Filip. Zauważyłam, że zawsze był sceptyczny.
-Możesz zbudować coś do odwrócenia uwagi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Przytaknął.
-Na kiedy?
-Daj mi pół godziny i trochę drewna. - mruknął. Przyniosłam starą skrzynkę na owoce (nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięła) i moją starą wędkę, na którą nigdy nic nie złowiłam. Nie wiedziałam, czego chłopak będzie potrzebował. Filip skinął głową i przystąpił do pracy. Oparłam się o ścianę i spojrzałam na towarzyszy podróży. Adam był wyraźnie znudzony, Pati zamyślona. Julka podchwyciła moje spojrzenie i skinęła głową.
-Nie mogę iść sama. - odezwałam się. - Zwykle na misję idą trzy osoby; chciałabym, żeby teraz też tak było.
-Pójdę z tobą. - odezwała się natychmiast Julka.
-Ja też. - dodali jednocześnie Piotrek i Patrycja, choć córka Ateny z lekkim opóźnieniem. Spojrzałam na nich zdziwiona, ale potem skinęłam głową.
-W tym czasie my pójdziemy rozstawić odstraszacze. - odezwał się Filip w imieniu pozostałej trójki.
-Jak to działa? - Adam wziął do ręki drewniany walec wielkości puszki coli.
-Nie.... dotykaj - jęknął Filip, gdy ze środka zaczął sączyć się fioletowy dym.
-Wyrzuć to! - krzyknęła Jula. Po chwili puszka wylądowała na trawie, dziesięć metrów od drzewa. Po kilku sekundach wybuchła.
-Więc tak to działa. - mruknęłam.
-Ten dym ma w sobie trochę tych twoich kwiatków - zaczął wyjaśniać Filip
-Ej! - zaprotestowałam - Były potrzebne!
-Wziąłem tylko trochę. W połączeniu z powietrzem, siarką i kilkoma innymi substancjami stworzyły mieszankę, która odwróci uwagę potworów; na jakieś pięć minut stracą węch. Rozmieścimy je w całym parku.
-Jak jakiś śmiertelnik się na nią natknie? - spytała Patrycja, stojąc w oknie i oglądając szczątki walca.
-Nic mu nie zrobi, może z wyjątkiem dzwonienia w uszach. Mam też coś takiego. - chłopak pokazał metalowy dysk.
-W tym jest skondensowana Mgła. Wystarczy nacisnąć po środku. Jednak nie wiem, czy to działa, więc użyjcie tego tylko w ostateczności. - rozdał nam po jednym. Podziękowałam skinieniem głowy. Byłam pod wrażeniem. Filip cały dzień tylko jęczał, ale gdy zlecono mu jakieś zadanie, wykonał je bez trudu, nawet lepiej niż potrzeba. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dobra robota. - Piotrek poklepał kolegę po ramieniu. - Mamy coraz mniej czasu. Idziemy? - zwrócił się do mnie. W zamyśleniu pokiwałam głową. Zeszłam za Julką z drzewa i skierowałam się w stronę domu. Mijałam znajome budynki, ulice, sklepy... Jakby to wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu. Doszłam do mojego domu. Właśnie zamierzałam otworzyć furtkę, ale zamarłam. O czymś zapomniałam. Przyjechała ciocia!
-Eee, lepiej będzie, jeśli na razie wejdę tam sama. Potem do mnie dołączycie, dobrze? - zapytałam, niepewnie patrząc w okna. Zgodzili się, choć Jula rzuciła mi pytające spojrzenie. Potrząsnęłam głową. Nie teraz.
-Idźcie za dom, zaraz was zawołam. - powiedziałam i podeszłam do drzwi. Zapukałam. Otworzyła mi mama.
-To ty? Ale przecież miałaś nie opuszczać obozu - zdziwiła się.
-Misja. - mruknęłam. - Co powiedziałaś cioci?
-Że wyjechałaś na wycieczkę klasową. - odpowiedziała mama, także zniżając głos.
-ASIA! Jak ja cię dawno nie widziałam! - ciocia Estie pojawiła się w korytarzu. Jęknęłam.
-Też się cieszę, że cię widzę. - usiłowałam się wyplątać z jej uścisku.
-Nie jesteś na wycieczce? - zapytała mnie ciocia.
-Eee, no właśnie jestem. Tylko zapomniałam czegoś ważnego... Nauczyciel czeka na mnie niedaleko... muszę się śpieszyć. - wydukałam i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Chochlik wygrzewał się na słońcu. Westchnęłam i zrzuciłam go z pudełka.
-Wybacz mały, potrzebuję tego. - powiedziałam w odpowiedzi na jego urażone miauknięcie. Wyjęłam z pudełka niezbędnik pierwszej pomocy herosa, dorzuciłam kilka batoników z ambrozji. Po namyśle wzięłam też sztylet. Odstawiłam pudełko na miejsce i sięgnęłam pod łóżko. Pudełko z podwójnym dnem. Pieniądze na ważne wydatki. To było bardzo ważne. Wzięłam wszystko i wepchnęłam do kieszeni. Otworzyłam okno i zerknęłam w dół.
-Nie mogę was wpuścić, zapomniałam, że ciocia przyjechała. - zawołałam cicho przepraszającym tonem.
-Ale mam to, po co przyszliśmy.
-Masz może jakieś owoce? - zapytał mnie Piotrek.
-Pewnie coś znajdę. Spotkajmy się przy najbliższej cukierni. Julka zna drogę. - powiedziałam i zamknęłam okno. Nie ma co, wspaniały początek misji. Zeszłam do kuchni.
-Mamo... Mogę wziąć owoce? - zapytałam widząc śliwki i brzoskwinie.
-Jasne, słoneczko.  uśmiechnęła się mama. Specjalnie tak dobrała słowa?
-Nie karmią cię na tej wycieczce? - spytała ciocia.
-Nie mają tam owoców. - ciocia zawsze mnie denerwowała, ale dziś była wyjątkowo dociekliwa, a ja wyjątkowo się śpieszyłam.
-To może zostaniesz na jakiś obiadek? - zaproponowała ciocia.
-NIE! To znaczy... muszę lecieć. - wybiegłam z domu zostawiając wszystko do wytłumaczenia mamie. Wybacz.
Z Julką i Piotrkiem spotkałam się w umówionym miejscu. Siostra przyglądała się przechodniom, chłopak ciastkom na wystawie.
-Musimy się zbierać. - powiedziałam, przerywając im to twórcze zajęcie.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w domku na drzewie, reszty jeszcze nie było. Pozostało tylko na nich poczekać i wymyślić jakiś plan.

To koniec na dzisiaj. Przypominam, że jeśli chcecie zadać jakieś pytania, macie do dyspozycji komentarze tu i w zakładce "pytania od was". A oto obiecany autograf + srebrny liść dębu, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałam :)

niedziela, 17 maja 2015

Spowiedź Asi

Asia: Ma być wierszowane?
Redaktor: Nie musi.
A: Uffff, bo nie mam weny.
R: Zamieniam się w słuch
A. Nadszedł weekend. Wolne. Nie ma nic do zrobienia poza jakąś nudną pracą domową i rozprawką na polski. W głowie pomysł na ten rozdział był już od dawna. Tylko usiąść i napisać. Ale niestety! Zachciało mi się jechać na Targi Książki! Zajęło mi to całą sobotę, a dziś jechałam do rodziny. Jednak myślę, że trochę odkupiłam winy, stojąc dość dłuuugo w kolejce po autograf Johna Flanagana. Wybaczycie mi?
R: No, nie wiem. To chyba zależy od tego, kiedy będzie następny rozdział.
A: Postaram się jak najszybciej. I obiecuję (ta osoba wie, że do niej mówię) że będzie on dłuższy od poprzedniego.
R: Teraz zamień słowa na czyny.
A: Biorę się do pracy.

*Takk musiałam sie pochwalić* :)

środa, 13 maja 2015

Rozdział 13 - misja

Przed przeczytaniem: Mam problemy z imionami. Może podacie mi jakieś pomysły? Nie muszą być polskie, tych mam już nadmiar :)
Wiem. Długo mi się zeszło, ale piszę jeszcze opowiadanie na konkurs. Mam nadzieję, że się wam spodoba.


Od razu, gdy się obudziłam, uświadomiłam sobie, że zaspałam. Na przeciwko mnie spała Julka. Oprócz nas, nie było tu żywej duszy (martwej chyba też nie).
-Julka! - potrząsnęłam siostrą. - Zaspałyśmy!
Zaspana otworzyła oczy.
-Cco?
-Nikt nas nie obudził, pewnie już skończyli śniadanie! - szybko się ubrałyśmy. (Może przemilczę moją próbę włożenia skarpetek na ręce). Gdy wyszłam z domku, stanęłam jak wryta. Cały obóz był... wymarły? Nie słyszałam żadnych dźwięków; nikt nie rozmawiał, nie szczękała broń, umilkły nawet ptaki. Ktoś klepnął mnie w ramię.
-Co tu się właściwie dzieje? - zapytała mnie Patrycja. Wzruszyłam ramionami.
-To jakaś nowa gra? - od strony jedynki przyszedł Piotrek.
-Wy też zaspaliście? - zapytała Julka. Przytaknęli.
-Może ich poszukamy? - zaproponowałam. Przecież wszyscy mieszkańcy nie mogli tak po prostu wyparować! Zaczęliśmy iść w stronę jadalni.
-Hej! Poczekajcie! - od strony piątki dobiegł nas jakiś głos. W naszą stronę biegł Adam. Po chwili dołączył też do niego Filip, syn Hefajstosa. Zdziwiona zerknęłam na wszystkich po kolei.
-Nikt nas nie obudził, teraz wszyscy zniknęli. O co tu chodzi?
Oczywiście nikt nie uraczył mnie odpowiedzią. Zaczęliśmy wspinać się na lekkie wzgórze, na którym znajdowała się jadalnia. Kiedy weszliśmy na szczyt, zamurowało mnie. Patrzyliśmy na cały obóz, który w milczeniu przyglądał się nam. Zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno nie mam skarpetek na rękach, albo czy nie jestem jeszcze w piżamie. W końcu Piotrek przełamał milczenie. Chrząknął i wystąpił do przodu.
-Co się tutaj dzieje? - zapytał, kierując pytanie do Chejrona.
-No cóż, chłopcze... Jakby to ująć... - szukał odpowiedniego słowa. Ale gdy ktoś już coś powiedział, wokół mnie rozbrzmiały szepty. Wywnioskowałam z tego jedno - Wyrocznia. Coś mi mówiło, że to nie będzie dobra wiadomość.
-Musicie wyruszyć na misję. - powiedział wreszcie Chejron, potwierdzając moje domysły.
-Co? Jak to? - Piotrek wyglądał na oszołomionego. Centaur skinął na Sebę.
-Dziś rano - zaczął nasz grupowy - jak zwykle wstaliśmy na śniadanie. Asia zwykle wstaje jako jedna z pierwszych, dlatego zdziwiło mnie, że jeszcze śpi. Ponadto ani jej, ani Julii nie udało nam się obudzić. W końcu, sporo spóźnieni, poszliśmy na śniadanie. Okazało się, że nie tylko my mamy taki problem. - wskazał na stoliki Ateny, Aresa, Zeusa i Hefajstosa. A potem... Zdarzyło się to.
-To? - zapytałam zdziwiona.
-Może będzie lepiej jak sama to usłyszysz. - do przodu wysunęła się Elizabeth. Wytrzeszczyłam oczy. Już dawno nie widziałam naszej wyroczni.
-Eee.. - mruknęłam. Elizabeth zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i zaczęła recytować:
"Ci, na których spłynął głęboki sen
Muszą wyruszyć lada dzień.
Uwolnią sprzymierzeńca od ptaka i rekina
Na małe dziecko wciąż czeka rodzina.
To, czego szukają, odnajdą pod ziemią
Gdzie małe kamienie bez przerwy się mienią.
Jedno nie dotrze do bezpiecznych bram
W okrągłej sali każdy sobie radzi sam."

Zamurowało mnie. Spojrzałam ze zdumieniem na otaczających mnie herosów.
-Sen... Dzieci Hypnosa? - zapytał z nadzieją Filip. Elizabeth pokręciła głową.
-Dziś tylko wy się spóźniliście na śniadanie. To jasne, że chodzi o was. Nie zdołałam wymyślić rozsądnej wymówki. To prawda, zawsze chciałam iść na misję, ale nie kiedy wszyscy są przymusowo zawożeni do obozu i nie wolno go opuszczać. Wszyscy myśleli o tym samym - to będzie misja samobójcza. Kiedy usiadłam na swoim miejscu przy stole, nie mogłam nic przełknąć. Wpatrywałam się w swój talerz. Niby nie miałam jeszcze czym się martwić. Jeszcze jestem bezpieczna. Ale jak długo to potrwa?
-Asiu! Julio! Wyruszacie za dwa dni. Dziś jest dzień wolny, ale jutro też jesteście zwolnieni z zajęć. Przygotujcie się dobrze do tej misji. Nie będzie łatwa. - Chejron odkłusował do swoich obowiązków. Jeśli miał mi poprawić humor, to raczej mu się nie udało. Teraz będę miała dwa razy więcej czasu, żeby popaść w depresję.
-Asia? Julka? Gracie? - nasze rodzeństwo już wstało od stołu. Paweł wymachiwał piłką do koszykówki. Wdzięczna wstałam od stołu.
-Jasne! - pobiegłam na boisko. Zebrała się tam już spora grupka gapiów. To dobrze. Będę miała jak najmniej czasu, żeby się zamartwiać.

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 12 - ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia

Obudziłam się bardzo wcześnie rano. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć mój sen, ale po chwili uznałam, że to nie było nic istotnego. Usiadłam na łóżku. Słyszałam tylko równe oddechy rodzeństwa. Cicho się ubrałam i wyszłam na zewnątrz. Było chłodno, ale przyjemnie. Wiał lekki wiatr, więc włosy związałam w kucyk, żeby mi nie wpadały do oczu. Poszłam w stronę stajni. Byłam ciekawa, jak się czuje Karmel. Przechodząc obok Wielkiego Domu zmarszczyłam brwi. Byłam pewna, że kątem oka zauważyłam jakiś ruch na piętrze, ale to było niemożliwe. Pan D jeszcze nie wrócił, a Chejron spał na parterze. Nikt inny nie miał prawa bez pozwolenia tam wchodzić. Mimowolnie przyśpieszyłam kroku. Wchodząc do stajni usłyszałam ciche rżenie. Karmel stał w jednym ze środkowych boksów. Nieliczne pegazy lubiły spać w stajni, a Karmel do nich należał.
-Cześć, malutki. Jak tam? - uśmiechnęłam się lekko, gdy konik potrząsnął grzywą. Jego sierść lśniła, skrzydła były przytulone do boków. Jak zwykle przestępował z nogi na nogę.
-Nie wypuszczę cię. Jeszcze sobie dziś pobiegasz. - pogłaskałam go po pysku. Nie miałam tu nic do roboty, więc wyszłam z budynku. Słońce dopiero wstawało złocąc wodę i drzewa. Uśmiechnęłam się lekko. Dzień zapowiadał się znakomicie. Wróciłam do siódemki, gdzie już zaczynała się poranna krzątanina.
-Hej! - Seba uśmiechnął się na mój widok. - Jesteś gotowa na nasz mecz?
Chwilę trwało zanim sobie przypomniałam, że dziś przed śniadaniem mieliśmy rozegrać mecz. Seba, Wera i Diana na mnie, Julkę i bliźniaki. Zapowiadało się ciekawie. Nie odpowiadając na pytanie grupowego, zdjęłam piłkę ze schowka, zrzucając przy tym łuk Tymka.
-Sorki. - mruknęłam, ale chłopak wzruszył ramionami.
-Nic się nie stało. Chodźmy już! - jak każdy nie mógł się doczekać. Starając się robić jak najmniej hałasu, wyszliśmy na boisko do koszykówki. Zaczął się mecz. Po kilku minutach wreszcie dostałam piłkę. (to był chyba przypadek). Zaczęłam kozłować w stronę kosza, ale Seba zastąpił mi drogę. Nie przestając kozłować, oparłam jedną rękę na kolanie i spuściłam głowę.
-Co się stało? - zapytał chłopak.
-Jeszcze... nie... doszłam do siebie... - wydyszałam, po czym sprintem pobiegłam pod kosz. Zdobyłam punkt. Seba przez chwilę stał i się gapił.
-Ej! - zaprotestował, niestety po fakcie. W tym momencie usłyszeliśmy konchę. Remis.
Nie było już czasu, by się przebrać, więc pobiegliśmy na śniadanie w strojach do koszykówki. Dotarliśmy na miejsce jako ostatni domek. (Nawet dzieci Hypnosa już były)
-Niech zgadnę, remis? - zawołała ze śmiechem Patrycja. Wszyscy kiwnęli głowami. Kątem oka zauważyłam, że dzieci Hermesa zaczynają między sobą rozdawać pieniądze. Naprawdę robią zakłady na każdy mecz? Nałożyłam sobie kiść jasnych winogron i tosty. Wrzuciłam trochę do ognia. "Dla ciebie, tato. Mam nadzieję, że tam wszystko dobrze." Nie miałam ochoty na inne zwierzenia, choć mogłoby się trochę uzbierać. Jadłam powoli, co i raz odwracając się do rodzeństwa i znajomych. Dziś nasz stolik był najgłośniejszy.
-Moi drodzy! Czas się rozejść! - w pewnym momencie głos Chejrona przebił się przez ogólny gwar. Posłusznie odeszliśmy od stołów.
-Co teraz mamy? - spytała mnie Julia.
-Wf. - mruknęłam. Driady nie odpuszczały. Na samą myśl o lekcji bolały mnie nogi. Julka jęknęła. Nie spóźniłyśmy się na lekcje tylko dlatego, że musiałybyśmy biec więcej. Okazało się, że musimy przebiec pięć kółek WOKÓŁ obozu. Z ponurą miną zajęłam miejsce na linii startu, zaraz obok Patrycji, córki Ateny. Driady dały sygnał do startu, po czym same pobiegły do przodu. Z lekkim opóźnieniem wystartowałam. Z trudem dogoniłam Różę. Teraz tylko musiałam trzymać jej tempo. Rzecz niewykonalna. Trochę (z dużym naciskiem na trochę) później padłam bez tchu na trawę. Już zapomniałam jak to jest mieć prawdziwy wf. Po krótkim odpoczynku poszliśmy do kolejnych zajęć.

Śniadanie, zajęcia, obiad, zajęcia, kolacja, ognisko. Dni zlały się w jeden. Upłynął już tydzień od przymusowej wycieczki do obozu, ćwiczenia fizyczne i treningi walki wykańczały każdego, Chejron popadał w odrętwienie. Wczoraj w nocy do obozu przybyli dwaj nowi herosi. Nie byli braćmi, ale łączyła ich przyjaźń. Byli przytomni i wymagali natychmiastowego leczenia, tak jak satyr, który ich znalazł. Jeden z chłopaków był synem Aresa, drugi - Dionizosa. Seba wyznaczył Julkę i Werę, aby się nimi zajęły. Julka za nic w świecie nie chciała tego zrobić. Patrzyłam na nią, ciekawa co z tego wyjdzie. Chociaż moja siostra miała miała talent do leczenia, nienawidziła się opiekować innymi. W końcu Weronice udało się ją przekonać. Julka szła jak na samobójczą misję. Kiedy przechodziła obok mnie, wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Odpowiedziała mi oskarżycielskim spojrzeniem, ale potem uśmiechnęła się lekko.
-Zajrzę do ciebie po południu. - obiecałam. Kiwnęła głową.
-No, a teraz idziemy na lekcję szermierki! - oznajmił Seba, siląc się na wesołość. Tymek jęknął.
-Wszyscy?
-Bez wyjątku.
-Przecież ja nie umiem walczyć mieczem. - zrzędził Tymek, wlokąc się za bratem.
-Tymoteusz! - zgromił go Seba. Wszyscy przystanęli. Na Tymka nigdy nie mówiło się jego pełnym imieniem, którego nienawidził. Tym bardziej, nie mówił tak Seba.
-Seba... Wszystko w porządku? - zapytała Diana.
-Jasne, że tak. - warknął chłopak, przyśpieszając kroku. Dogoniłam siostrę.
-On się chyba przepracowuje. - mruknęłam.
-Jak każdy grupowy. Wiesz, ile oni mają obowiązków? - westchnęła Diana.
-Lepiej po prostu znośmy jego humory.
Humory Seby znosiliśmy przez cały dzień, w południe miałam ochotę nadziać go na jedną z moich strzał. Kiedy tylko mogłam, wymknęłam się do Juli.
-I co? - zapytałam.
-Śpią. Na szczęście. Zabierz mnie stąd! - jęknęła. Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie chciałabyś tego, gdybyś wiedziała, co robi Seba.
-A co robi?
-Ostatnio? Wrzeszczał na drzewo, które mu zasłaniało W LESIE widok.
-Chyba rzeczywiście jest na skraju załamania nerwowego.
-Jak wszyscy.
Popołudnie upłynęło mi na pomaganiu Julce i Weronice, a w przerwach - driadom. Pod wieczór słaniałam się ze zmęczenia, dlatego niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że jutro cały dzień mamy wolne. Chejron widocznie też miał już dość. Po ominięciu pułapki dzieci Aresa, które ostatnio zrobiły się jeszcze bardziej wredne i skore do kłótni, poszłam do domku i wyciągnęłam się w miękkim łóżku. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiem, wiem...

Trochę mi się schodzi z rozdziałem, nie mam czasu. Ale w ten długi weekend powinien się pojawić!
(nie zabijajcie mnie jeszcze, ok?)

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 11 - niespodzianka i wyjaśnienia

Tak, wiem, że właśnie zima sobie poszła, ale się nie wyrobiłam... U mnie dopiero się zacznie :)
Jak się podoba?


W szpitalu było ciemniej, więc minęła chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W sali było kilka osób, niektóre z nich znałam z widzenia, inne lepiej. Uśmiechnęłam się lekko do Olafa, syna Hadesa. Dwa dni temu złamał nogę. Jak zwykle nie odwzajemnił uśmiechu, ale też nie unikał mojego wzroku. Wzruszyłam lekko ramionami i przeszłam wzdłuż pomieszczenia. Moje buty zapiszczały na gładkiej podłodze. Na końcu sali, przy oknie, zobaczyłam leżącego chłopaka. Nie ruszał się. To o niego musiało chodzić Klaudii. Przyjrzałam się dokładniej. Chłopak mógł mieć z szesnaście lat. Jego krótkie, ciemne włosy rozsypały się po poduszce. Na czole miał płytką ranę. Koszulka z nadrukiem uśmiechniętej buźki była cała w strzępach. Delikatnie położyłam mu rękę na piersi i aż cofnęłam się. zdumiona.
-Dwa żebra złamane, naruszona wątroba. Palce prawej nogi zmiażdżone. Rana na czole płytka, ale od niedawna zatruta. bark wykręcony. Na Apollina! Co on wyprawiał i jakim cudem jeszcze żyje?
Seba stanął obok mnie.
-Nie mam pojęcia. Ale musimy szybko działać. Zajmij się obrażeniami wewnętrznymi, jak tylko zdołasz, a ja znajdę ambrozję i zioła. - wyszedł do składziku. Zamknęłam oczy i jedną rękę położyłam chłopakowi na czole, drugą na brzuchu. Wzięłam głęboki wdech. Jeszcze nigdy nie leczyłam tak poważnych obrażeń. Zanuciłam cicho pieśń do Apollina, prosząc o pomoc. Czułam jak trucizna powoli wyparowuje, kości wracają na swoje miejsca. Pociemniało mi przed oczami. Zużyłam mnóstwo energii. Przyszedł Seba i podtrzymał mnie w ostatniej chwili.
-Miałaś mu pomóc szybciej stąd wyjść, a nie sama tu trafić. - powiedział, kładąc rękę na czole chłopaka. Gwizdnął cicho.
-Trochę ambrozji i będzie jak nowy. Kawał dobrej roboty. - pochwalił mnie. Uśmiechnęłam się lekko, próbując opanować zawroty głowy. Brat wcisnął mi do ust kawałek ambrozji. Od razu poczułam się lepiej.
-Nie wiedziałam, że to mnie tak bardzo zmęczy. - mruknęłam, czując na języku czekoladowy smak.
-Pomógłbym ci, gdybym wiedział, że będziesz chciała go całkowicie wyleczyć. - powiedział Seba ze skruchą.
-Przecież nic mi nie jest - burknęłam. - To raczej jemu powinieneś pomóc. - skinęłam głową w stronę rannego. Seba skinął głową i zaczął robić okład z ziół. Ambrozję położył na stoliku obok łóżka. Przyglądałam się chłopakowi, ale myślami byłam daleko. Przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do mamy.
-Zostaniesz z nim? - zapytałam Sebę. Skinął głową. Wybiegłam ze szpitala i poszłam nad jezioro. Nad wodą tworzyła się delikatna tęcza. Miałam nadzieję, że sygnał nie będzie za słaby.
-Bogini, przyjmij moją ofiarę. - mruknęłam, wrzucając drachmę. Chwilę się zawahałam, ale potem wymówiłam do kogo chcę "zadzwonić". Zastałam mamę w kuchni.
-Hej! - krzyknęłam. Oderwała się od pieczenia.
-Asia! Bogom niech będą dzięki! Co się stało?
-Mamo spokojnie! Zarządzona przymusowa ewakuacja, jestem w obozie. Pewnie będzie wojna, czy coś, ale...
-Dziecko! Mówisz mi dwie różne rzeczy! Jak ja mogę być spokojna?
-Coś wymyślisz! I przepraszam, że nie będzie mnie, gdy ciocia przyjedzie...
-Trudno. Przecież i tak nie byłaś tym zachwycona. Coś wymyślę. A! I wszystkiego...
Połączenie zostało przerwane. Westchnęłam lekko. Nagle ktoś wykrzyczał moje imię. W moją stronę biegła szczupła dziewczyna. Jej ciemne, długie włosy rozwiewał wiatr. W jej radosnych, zielono-żółtych oczach dostrzegłam dziwny błysk.
-Asia! Chodź, wszyscy na ciebie czekają! - pociągnęła mnie za sobą.
-Co? - delikatnie strąciłam rękę Julki. - Dlaczego?
-Zobaczysz. Wszyscy muszą się zebrać.
Nadal nic nie rozumiejąc poszłam za siostrą. Weszłyśmy na arenę. Po dziwnym torze przeszkód nie było śladu. Chejron stał po środku areny, a wokół siedzieli moi przyjaciele i rodzeństwo. Chyba zaczęłam się domyślać...
-Niespodzianka! - zawołali tak głośno, że miałam ochotę zasłonić uszy. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Uśmiechnęłam się.
-Dziękuję, ale... - urwałam, bo mnie zagłuszyli. W rozgardiaszu, jaki powstał, przykłusował do mnie Chejron. Widziałam, że próbuje się uśmiechnąć, ale pewnie miał ważniejsze rzeczy na głowie.
-Wszystkiego najlepszego. Na pewno bezpiecznego schronienia, które już niedługo będzie potrzebne nam wszystkim. A teraz wybacz, muszę już iść.
-Zaraz... co? - zapytałam oszołomiona.
-Dowiecie się wszystkiego podczas wieczornego ogniska. - powiedział tylko i odkłusował.
-Sto lat, sto lat i tak dalej! - porwał mnie tłum (no dobra, może nie za duży, ale jednak) przyjaciół. Dostałam trochę prezentów, ale najbardziej zaskoczył mnie tort. Był to zwyczajny placek z polewą, ale wszyscy obecni podpisali się na nim złotym lukrem. Aż żal było mi go zjeść. Niestety Jula, gdy tylko uznała, że już się napatrzyłam, pokroiła i rozdała ciasto. Prawie zapomniałam o niebezpieczeństwie poza granicami obozu. Prawie.
Cały dzień minął już dość zwyczajnie, ale im bliżej ogniska, tym bardziej nieswojo się czułam. Podczas kolacji przełknęłam tylko trochę spagetti. Wstałam od stołu jako jedna z pierwszych. Zajęłam ławkę dla siebie i Julki. Lubiłyśmy siedzieć w rogu, mając dobry widok na wszystkich. Dziś Diana wybierała piosenki na ognisko. Myśląc o piosenkach, przypomniałam sobie o tej dziwnej kartce. Wyjęłam ją z kieszeni i rozprostowałam papier. "Ballada dobra na kłopoty". W życiu nie słyszałam tej piosenki, ale sądząc po tytule, niedługo bardzo się przyda. Moje rozmyślania przerwał gwar, świadczący o skończonej kolacji. Cały obóz zebrał się na ognisko.
-Co to? - Julka zajrzała mi przez ramię. Wzruszyłam ramionami. Kiedy wszyscy usiedli, Chejron wyszedł na środek. Płonące ognisko zmieniło barwę na jasnopomarańczowy. Wszystkie oczy skierowały się na centaura. Wyjątkowo dziś, nigdzie nie zauważyłam pana D. Przesunęłam się, żeby lepiej widzieć.
-Herosi! Zebraliście się tu wszyscy o niezwykłej porze roku. Zima dopiero się zbliża. Niestety, na zewnątrz jest teraz niebezpiecznie. Starsze potęgi chcą się wydostać zza krat. Świat znowu się burzy. Na świat wychodzą kolejne potwory, a stare szybciej się regenerują. Nie wiem do końca, co lub kto nimi kieruje. Wy też na pewno macie sny. Proszę, żeby w najbliższych dniach się nimi ze mną podzielić. Niestety, niedługo będziemy musieli wysłać kilku herosów na misję. Już dawno nie było buntu na taką skalę. Bogowie szukają sprzymierzeńców, duchy i nimfy schronienia. To będzie poważna walka. Zapamiętajcie, że niezależnie od wszystkiego, do odwołania nie wolno wam opuścić obozu. Zrobicie to tylko w ostateczności. A teraz coś weselszego. Przywitajcie nowego obozowicza! - skinął na chłopaka.
-Eee... Cześć... jestem Piotrek... - bąknął, najwyraźniej nie wiedząc jak się zachować. Rozumiałam go. Był jeszcze bardzo blady, zapewne nie do końca wyzdrowiał. No, i gapiło się na niego ze sto osób... A może nie sto? Nie znałam dokładnej liczby obozowiczów. Nagle nad jego głową zaczął wirować hologram. Złoty orzeł. Zeus. Wszyscy pochylili głowy, jak zawsze, gdy zjawiał się ktoś Wielkiej Trójki. W tym przypadku urodzenie dawało lekkie przywileje. Cofnięcie się do XV wieku? Kiedy Piotrek dołączył do swojego rodzeństwa, Diana kazała nam zaśpiewać dwie piosenki, ale nikt nie był chętny do trzeciej. Wszyscy rozmyślali nad przemową Chejrona. Do końca ogniska płomienie miały krwistoczerwony odcień, co na pewno nie poprawiało nastroju. W końcu Diana się poddała i rozeszliśmy się do domków. Właśnie miałam pchnąć drzwi siódemki, kiedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się. Zmarszczyłam brwi, gdy rozpoznałam Piotrka.
-Ty jesteś Asia? - zapytał. Kiwnęłam głową.
-Chciałem ci podziękować... za uratowanie życia. - mruknął cicho. Wzruszyłam ramionami.
-To moja praca. - odpowiedziałam.
-Ale dziękuję. Pewnie bez twojej pomocy już bym nie żył.
Ponownie wzruszyłam ramionami. W naszą stronę szli bliźniaki, jak zwykle się przy tym kłócąc. Piotrek też ich zobaczył.
-Taa... To cześć, i dziękuję. - ruszył w stronę jedynki.
-Nie ma za co! - weszłam do siebie. Prawie potknęłam się o Julkę.
-Z kim gadałaś?
-Z tym nowym, Piotrkiem.
-Co chciał?
-Podziękować za leczenie. - poszłam w stronę łóżka. Minęłam przy tym drzwi do łazienki, nad którymi ktoś powiesił jedno z haiku taty. Usiadłam na kołdrze.
-Naprawdę? - dopytywała się Julka.
-Tak.
-Ale..
-Czy ty przypadkiem nie masz co robić? - jęknęłam, zakrywając głowę poduszką. Nawet wtedy usłyszałam jej śmiech.

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 10 - będzie wojna?

Przepraszam, że późno, ale były pewne komplikacje...
Następny też pojawi się za kilka dni, bo kolejny weekend mam zawalony...
Podoba się? Rozdział skończyłam tak jakby w połowie, ale długi mi wyszedł :)

Mała dziewczynka siedziała przede mną. Była przykuta do skały. Mogła mieć jakieś siedem lat. Z uśmiechem patrzyła na wilki wbiegające do jaskini. Łasiły jej się do stóp.
-A więc nareszcie jesteś. Jaka szkoda, że nikt cię nie uratuje. - odezwała się. Podniosła głowę. Mimowolnie spojrzałam jej w oczy. Były całkowicie czarne, wypełniały całe oczodoły.Wzdrygnęłam się.
-Nie wiem o czym mówisz. - powiedziałam. Dziewczynka roześmiała się.
-Jeszcze nie. Ale spokojnie, już niedługo...
Ktoś mną potrząsnął.
-Halo? Ziemia do Asi?
Gwałtownie usiadłam.
-Cco? - rozpoznałam Dianę. Zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
-Zaspałaś! Mamy trening łuczniczy za pięć minut!
-Co? - rozbudziłam się zupełnie. - Czyli... przespałam śniadanie? - jęknęłam. Diana uśmiechnęła się.
-Seba powiedział, że mamy cię nie budzić. W nocy krzyczałaś, chciał, żebyś odespała. Na biurku masz tosty i sok.
-Dzięki... Zaraz, zaraz. Krzyczałam? - zdumiałam się.
-Tak. Coś w stylu "nie ja! To musi być jakaś pomyłka!" Postawiłaś na nogi cały domek.
-Ja... Przepraszam. Nawet nie wiem, dlaczego krzyczałam.
-W porządku, nikt się na ciebie nie gniewa, ale Chejron się wścieknie, jak nie przyjdziesz. - wstała z łóżka. Szybko ubrałam się i zjadłam tosty. Z domku wyszłam z sokiem w jednej ręce, a tekstem tej dziwnej piosenki w drugiej. Tekst schowałam do kieszeni, a sok wypiłam. Poprosiłam satyra, żeby odniósł go do kuchni. Niechętnie się zgodził. Kiedy weszłam na arenę, całe moje rodzeństwo już tam było.
-Przepraszam za spóźnienie. - mruknęłam. Seba uśmiechnął się.
-Nic się nie stało, ale musimy już zaczynać. Chejron powiedział, że zaraz przyjdzie. - wziął do ręki swój łuk. Wzruszyłam ramionami i zdjęłam bransoletkę. Jeszcze nie miałam okazji używać tej broni. Nagle w mojej dłoni pojawił się łuk. Ze zdumieniem popatrzyłam na lśniące łęczysko i napiętą cięciwę. Wyciągnęłam strzałę. Grot był prosty, ale ostry. Wykonany został z matowego metalu, nie odbijał światła - nie zdradzał pozycji. Bladozłote lotki współgrały z obciążnikami. Broń była idealnie wyważona.
-To najlepsza broń, jaką kiedykolwiek widziałam. - mruknęłam do siebie i poszłam dołączyć do rodzeństwa. Zauważyli łuk, ale właśnie w tej chwili przykłusował Chejron.
-Ustawcie się w rzędzie. Dziś zrobimy tor przeszkód. - zadecydował. Spojrzeliśmy po sobie. To coś nowego. Centaur w mgnieniu oka wszystko rozstawił. Już musiał to wcześniej zaplanować.
-Seba! Zaczynasz. Musisz trafić we wszystkie tarcze, nie zatrzymując się ani razu. Dodatkową atrakcją są przeszkody. - wskazał na jakąś parodię placu zabaw. No dobra, rozumiem, że idzie wojna, czy co, ale aż tak?
-Musisz się zmieścić w dwóch minutach. - dodał Chejron i odszedł w stronę punktu obserwacyjnego.
-Już po nas. - mruknęłam do Julki. Seba dostał sygnał do startu i pobiegł przed siebie. Chejron tak ustawił tor przeszkód, że nie widzieliśmy, co trzeba zrobić. To tylko spotęgowało mój niepokój. Seba wybiegł z drugiej strony i usiadł przy Chejronie.
-Asia! Teraz ty! - zawołał centaur. Wzdrygnęłam się i ustawiłam na linii startu.
-Gotowa?
Nie byłam gotowa, ale kiwnęłam głową. Na dany sygnał pobiegłam w kierunku ścianki wspinaczkowej. Wdrapałam się na nią i zeskoczyłam z drugiej strony. Przede mną pojawiła się tarcza. Wystrzeliłam, ale nie spojrzałam, czy trafiłam. Miałam się nie zatrzymywać. Wbiegłam na równoważnię, usłyszałam coś nad głową. W moją stronę opadała kolejna tarcza. Zestrzeliłam ją, zanim na mnie wpadła. Wbiegłam do krótkiego tunelu. Strzeliłam za siebie, w bok, z klęczek... Chejron nie próżnował. Dotarłam do małego strumienia. Nigdy nie widziałam strumienia na arenie, ale przeskoczyłam go bez wahania i dobiegłam na linię końcową.
-Paweł! - krzyknął Chejron. Usiadłam koło Seby. Nagle na arenę wbiegła Klaudia, córka Demeter. Szepnęła coś do centaura, ten skinął na nas.
-Już skończyliście to ćwiczenie, więc idźcie do szpitala. Patrol znalazł rannego herosa. - wyjaśnił. Wybiegłam za Sebą z areny. Już dawno nie widziałam, by ktoś dołączył do obozu, dlatego zżerała mnie ciekawość. Weszłam w chłodny cień szpitala.

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 9 - zaczynają się kłopoty

Wyjechałam na weekend, więc rozdział wstawiam dopiero teraz. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)


Przez kilka dni nic się nie działo. W weekend razem z Julą unieszkodliwiłyśmy sforę piekielnych ogarów, które jakimś cudem zadomowiły się u nas w mieście. Jutro były moje urodziny. Dotknęłam lekko bransoletki od taty. Nadal nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Mama zajrzała do mojego pokoju.
-Spóźnisz się do szkoły. - zauważyła. Westchnęłam i zaczęłam wkładać książki do plecaka. Kiedy wkładałam buty, przede mną pojawił się Chejron. W tle rozpoznałam obóz herosów.
-O co chodzi? - zapytałam zdziwiona.
-Coś się stanie. Czuje to. Dziś zabieramy wszystkich herosów do obozu.
-Co? Jak to? Kiedy? Jak?
-Dziś koło czternastej. Oczekuj kogoś, kogo znasz. - obraz się rozpłynął. Stałam osłupiała. W końcu przypomniałam sobie, że mam lekcje i pobiegłam do szkoły.
-Do ciebie też dzwonił Chejron? - zapytałam Julkę, kiedy wchodziłyśmy do klasy. Przytaknęła, zaniepokojona.
-Co się mogło stać?
-Nie wiem, ale to musiało być coś BARDZO poważnego...
-Proszę o ciszę! - przerwała nam nauczycielka. - Sprawdzam obecność... Weronika!
Lekcja mijała zadziwiająco szybko i nawet udało mi się dobrze rozwiązać zadanie na tablicy. Na przerwę wyszłam za Michałem. Nie mogłam się na niczym skupić. Postanowiłam przejść się po korytarzu. Julka po chwili do mnie dołączyła. Obie nie mogłyśmy usiedzieć w miejscu. Co może być tak poważnego, że zarządzają ewakuację?
-Hej? Asia, tak? Spędzaliśmy razem wakacje. - zagadnął mnie jakiś chłopak. Trochę mnie zamurowało. Julka szturchnęła mnie łokciem.
-Adam. Hekate. - mruknęła.
-Aaach taaak. - mgliście go sobie przypomniałam. - Nie miałam pojęcia, że chodzisz do tej szkoły.
-I nawzajem. Jestem zaskoczony tym alarmem. A wy? - zaczął nawijać. Mechanicznie przytaknęłam, ale już po chwili przestałam go słuchać. Kiedy zabrzmiał dzwonek, pobiegłam do klasy. Na geografii siedziałam sama, bo pani usadowiła nas według listy, Miałam mnóstwo czasu na snucie domysłów, tak, że pod koniec lekcji prawie zwariowałam.
-Musimy pomyśleć o czymś innym. - powiedziałam Julce na przerwie. - Opowiedz mi o swojej dawnej szkole. - poprosiłam. Julka się uśmiechnęła.
-Miałam dodatkowe zajęcia z plastyki. Na jednej takiej lekcji narysowałam panią nauczycielkę. Nie była zbyt zachwycona.
-Karykatura?
-Skądże! - siostra parsknęła śmiechem. - Ale uwzględniłam ją bez makijażu. To było ekstra! Zrobiła się czerwona, potem fioletowa, a potem niebieska. Miałabym co rysować.
Uśmiechnęłam się lekko. Niebieska twarz? To musiało być ciekawe. Wyjrzałam przez okno na szkolny dziedziniec i cofnęłam się zdumiona.
-Czy ja mam omamy? - zapytałam.
-Jeśli tak to jest nas dwie. - Julka przycisnęła nos do szyby. Na dziedzińcu najspokojniej w świecie stały cztery pegazy. Od razu rozpoznałam mojego ulubieńca, Karmelka. Zbiegłam na dół, nie zważając na dziwne spojrzenia mojej klasy. Wyszłam na dziedziniec. Nie byłam jedyna. Na dworze już kłębił się spory tłum. Podeszłam do najbliższego pegaza. Siedziała na nim grupowa domku Iris, Kasia. Uśmiechnęła się do mnie.
-Gotowa na odjazd?
-Teraz? W środku lekcji?
-Chejron już was zwolnił. Ten gość ma niezłe sposoby. - wyjaśniła Kasia. Była ode mnie tylko dwa lata starsza. Przywitała się z pozostałymi półbogami. Wsiadłam na Karmelka. Jego brązowa sierść lśniła w słońcu. Zarzucił grzywą i zarżał. Uśmiechnęłam się. Obejrzałam się. Julka już siedziała na jasnej klaczce, za to Adam miał problem. Pegaz wierzgał i nie chciał się uspokoić. W sumie to go rozumiałam. Chłopak cały czas nawijał. Kiedy Kasi udało się uspokoić zwierzę, wzbiliśmy się w powietrze. Miałam tylko nadzieję, że mgła jakoś nas zakryje. Trudno byłoby to wytłumaczyć.
-Lecimy najkrótszą drogą do obozu! - krzyknęła Kasia. Rozumiałam ją. Mimo wszystko cieszyłam się lotem. W dole śmigały drzewa, domy, samochody. Przypomniałam sobie, że nie oddałam pracy z polskiego i prawie wybuchnęłam śmiechem. Zaczęłam się martwić o szkołę? Monotonność lotu nie zachęcała do rozmów, chociaż Adam wciąż gadał i gadał i gadał... Miałam ochotę trzasnąć go czymś ciężkim, żeby się wreszcie zamknął. Pogoniłam pegaza. Karmel zrobił koło wokół jakiegoś bloku i wystrzelił do przodu. Usłyszałam, że Julka coś krzyczy, ale nie rozróżniałam słów. Zostawiłam ich w tyle. Z pola widzenia znikło miasto, lecieliśmy teraz nad wielką równiną. Nigdy nie mogłam zrozumieć, skąd ona się tu wzięła, ale przyzwyczaiłam się. Skierowałam pegaza trochę bardziej na wschód i położyłam głowę na jego grzbiecie. Chyba przysnęłam, bo nie zauważyłam, kiedy minęła podróż. Nagle byłam już w obozie. Z radością spoglądałam na las, arenę, domki, boisko... Tęskniłam za tym miejscem. Zsiadłam z pegaza. Zdrętwiała mi noga i prawie się przewróciłam. Na szczęście w porę oparłam się o Karmelka. Inni też lądowali. Obecni obozowicze podbiegli się przywitać. Uśmiechnęłam się na widok rodzeństwa i najbliższych przyjaciół. Kasia odprowadziła pegazy do stajni, a ja padłam na swoje łóżko. Podróż była naprawdę męcząca. Nagle nade mną pojawiła się twarz Seby.
-Doberek, Jak tam w szkole?
-Nudy. Daj mi chwilę odpocząć, co? - poprosiłam. Posłuchał, co mnie zdziwiło. Spałam aż do kolacji. Obudziła mnie koncha. Szybko wyszłam z domku i ustawiłam się przed Julką w szeregu. Pomaszerowaliśmy do pawilonu jadalnego. Ze śmiechem zgoniłam ze swojego krzesła jednego z satyrów. Nic tu się nie zmieniło. Niebo szybko ciemniało, więc Chejron zapalił pochodnie. Kiedy wszyscy zjedli, zastukał kopytem w podłogę.
-Proszę o uwagę. Większość z was już przybyła, ale niektórzy dotrą niestety dopiero jutro. Dlatego też jutro wyjaśnię z grubsza, o co chodzi. Ale na razie o nic się nie martwcie. Zapraszam na ognisko!
Odpowiedziały mu wiwaty. Ja jednak poszłam od razu spać. Jedno ognisko mogłam sobie odpuścić, a miałam sporo rzeczy do przemyślenia. Z rozbawieniem zauważyłam, że znowu myślę o zaległej pracy z polskiego. Weszłam do domku. Na moim biurku ktoś położył tekst jakiejś piosenki. Zerknęłam na tytuł, ale jej nie znałam. Postanowiłam, że zbadam to jutro i wskoczyłam pod kołdrę. Po chwili zasnęłam.

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 8 - ostrzeżenie?

Dziś krótko, ale wznawiam działalność :)


Szybko obejrzałam się na chłopaków. Dyskutowali, pochyleni nad kartą z zadaniami. Szukają tam jakiejś mapy, czy co? Odwróciłam się w stronę szelestu i... odskoczyłam do tyłu widząc dwie identyczne twarze, różniące się tylko tym, że jedna miała małą bliznę tuż nad brwią.
-Zwariowaliście? - syknęłam na braci. - O co chodzi?
-Chejron kazał ci powiedzieć, że niedaleko twojej szkoły ostatnio rozwalono parę potworów. Może być ich więcej. - wyjaśnił Paweł.
-I kazał to powiedzieć w tej chwili? - dopytywałam się.
-No... niezupełnie.. - zmieszał się Tymek.
-Okej. Dzięki za ostrzeżenie, ale na prawdę, musicie spadać! - kiedy chłopaki przerwali połączenie, odwróciłam się do moich kolegów z klasy. Na szczęście, chyba nic nie widzieli. Chyba...
-Idziemy w tamtą stronę. - zadecydował nagle Michał.
-Bo?
-Przeczucie. - mruknął tylko. Wzruszyłam ramionami i poszłam za nim. Jego przeczucie okazało się trafne, bo już po pięciu minutach znaleźliśmy się przy autokarze. Zastaliśmy tam wyraźnie znudzoną klasę i poddenerwowaną nauczycielkę.
-Gdzie wyście byli? - zapytała.
-No... w lesie. - mruknął Karol.
-Ale tak długo?!?!
-No... Robiliśmy zadania z tej kartki. - mruknął Michał. Odsunęłam się trochę na bok, ale pani to zauważyła.
-Nie mogłaś powiedzieć chłopakom, że trzeba już wracać? Nie wiedziałaś, która godzina?
-No.. nie.
-Proszę pani. - niespodziewanie wtrąciła się Wika. - To nie ich wina. Możemy już zagrać w te podchody?
Nauczycielkę chyba zamurowało, ale po chwili kiwnęła głową.
-Podzielcie się na drużyny. Karol i Ola wybierają. - powiedziała zmęczonym głosem.
Wyznaczone osoby szybko wybrały członków drużyn. Byłam z Karolem.
-To jakie są zasady? - spytała Wika.
-Drużyna Oli dostaje fioletową chustę. Musicie ją schować gdzieś w lesie, zostawiając wskazówki dla drużyny przeciwnej. Później sami się gdzieś chowacie. Kiedy drużyna Karola znajdzie i flagę, i was, wracamy do szkoły. - wyjaśniła wychowawczyni. Ożywiłam się, To będzie łatwe.
-Dajcie nam dziesięć minut, potem ruszajcie. - poprosiła Ola. Karol kiwnął głową. Nasza drużyna rozsiadła się na ziemi. Dziesięć minut mijało, mijało i mijało... Wreszcie Karol się podniósł.
-Idziemy.
Nie od razu załapałam, że mówi do mnie. Rozmyślałam nad nieco dziwnym ostrzeżeniem bliźniaków. Może moje przeczucia były trafne? Podniosłam się z ziemi nieco później niż inni. Pobiegłam za Karolem.
-Jak jest plan?
-Szukamy wskazówek. - mruknął, rozglądając się w około.
-Na drzewie po lewej. - podpowiedziałam mu. Ala szybko wzięła kartkę.
-Dwadzieścia kroków prosto i cztery w lewo! - przeczytała.
Mniej więcej tak wyglądały całe podchody. Drużyna przeciwna nie wysiliła się za bardzo - wróciła na miejsce zbiórki. Trochę się rozczarowałam, ale czego można się spodziewać po szkolnych wycieczkach? Nie byliśmy na żadnej polanie, ani w żadnej grocie. Mój sen po raz pierwszy się nie sprawdził? Czy może o czymś nie wiem? Przycisnęłam czoło do szyby autokaru. Postanowiłam, że muszę mieć oczy szeroko otwarte i koniecznie zadzwonić do Chejrona.