czwartek, 30 kwietnia 2015

Wiem, wiem...

Trochę mi się schodzi z rozdziałem, nie mam czasu. Ale w ten długi weekend powinien się pojawić!
(nie zabijajcie mnie jeszcze, ok?)

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 11 - niespodzianka i wyjaśnienia

Tak, wiem, że właśnie zima sobie poszła, ale się nie wyrobiłam... U mnie dopiero się zacznie :)
Jak się podoba?


W szpitalu było ciemniej, więc minęła chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W sali było kilka osób, niektóre z nich znałam z widzenia, inne lepiej. Uśmiechnęłam się lekko do Olafa, syna Hadesa. Dwa dni temu złamał nogę. Jak zwykle nie odwzajemnił uśmiechu, ale też nie unikał mojego wzroku. Wzruszyłam lekko ramionami i przeszłam wzdłuż pomieszczenia. Moje buty zapiszczały na gładkiej podłodze. Na końcu sali, przy oknie, zobaczyłam leżącego chłopaka. Nie ruszał się. To o niego musiało chodzić Klaudii. Przyjrzałam się dokładniej. Chłopak mógł mieć z szesnaście lat. Jego krótkie, ciemne włosy rozsypały się po poduszce. Na czole miał płytką ranę. Koszulka z nadrukiem uśmiechniętej buźki była cała w strzępach. Delikatnie położyłam mu rękę na piersi i aż cofnęłam się. zdumiona.
-Dwa żebra złamane, naruszona wątroba. Palce prawej nogi zmiażdżone. Rana na czole płytka, ale od niedawna zatruta. bark wykręcony. Na Apollina! Co on wyprawiał i jakim cudem jeszcze żyje?
Seba stanął obok mnie.
-Nie mam pojęcia. Ale musimy szybko działać. Zajmij się obrażeniami wewnętrznymi, jak tylko zdołasz, a ja znajdę ambrozję i zioła. - wyszedł do składziku. Zamknęłam oczy i jedną rękę położyłam chłopakowi na czole, drugą na brzuchu. Wzięłam głęboki wdech. Jeszcze nigdy nie leczyłam tak poważnych obrażeń. Zanuciłam cicho pieśń do Apollina, prosząc o pomoc. Czułam jak trucizna powoli wyparowuje, kości wracają na swoje miejsca. Pociemniało mi przed oczami. Zużyłam mnóstwo energii. Przyszedł Seba i podtrzymał mnie w ostatniej chwili.
-Miałaś mu pomóc szybciej stąd wyjść, a nie sama tu trafić. - powiedział, kładąc rękę na czole chłopaka. Gwizdnął cicho.
-Trochę ambrozji i będzie jak nowy. Kawał dobrej roboty. - pochwalił mnie. Uśmiechnęłam się lekko, próbując opanować zawroty głowy. Brat wcisnął mi do ust kawałek ambrozji. Od razu poczułam się lepiej.
-Nie wiedziałam, że to mnie tak bardzo zmęczy. - mruknęłam, czując na języku czekoladowy smak.
-Pomógłbym ci, gdybym wiedział, że będziesz chciała go całkowicie wyleczyć. - powiedział Seba ze skruchą.
-Przecież nic mi nie jest - burknęłam. - To raczej jemu powinieneś pomóc. - skinęłam głową w stronę rannego. Seba skinął głową i zaczął robić okład z ziół. Ambrozję położył na stoliku obok łóżka. Przyglądałam się chłopakowi, ale myślami byłam daleko. Przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do mamy.
-Zostaniesz z nim? - zapytałam Sebę. Skinął głową. Wybiegłam ze szpitala i poszłam nad jezioro. Nad wodą tworzyła się delikatna tęcza. Miałam nadzieję, że sygnał nie będzie za słaby.
-Bogini, przyjmij moją ofiarę. - mruknęłam, wrzucając drachmę. Chwilę się zawahałam, ale potem wymówiłam do kogo chcę "zadzwonić". Zastałam mamę w kuchni.
-Hej! - krzyknęłam. Oderwała się od pieczenia.
-Asia! Bogom niech będą dzięki! Co się stało?
-Mamo spokojnie! Zarządzona przymusowa ewakuacja, jestem w obozie. Pewnie będzie wojna, czy coś, ale...
-Dziecko! Mówisz mi dwie różne rzeczy! Jak ja mogę być spokojna?
-Coś wymyślisz! I przepraszam, że nie będzie mnie, gdy ciocia przyjedzie...
-Trudno. Przecież i tak nie byłaś tym zachwycona. Coś wymyślę. A! I wszystkiego...
Połączenie zostało przerwane. Westchnęłam lekko. Nagle ktoś wykrzyczał moje imię. W moją stronę biegła szczupła dziewczyna. Jej ciemne, długie włosy rozwiewał wiatr. W jej radosnych, zielono-żółtych oczach dostrzegłam dziwny błysk.
-Asia! Chodź, wszyscy na ciebie czekają! - pociągnęła mnie za sobą.
-Co? - delikatnie strąciłam rękę Julki. - Dlaczego?
-Zobaczysz. Wszyscy muszą się zebrać.
Nadal nic nie rozumiejąc poszłam za siostrą. Weszłyśmy na arenę. Po dziwnym torze przeszkód nie było śladu. Chejron stał po środku areny, a wokół siedzieli moi przyjaciele i rodzeństwo. Chyba zaczęłam się domyślać...
-Niespodzianka! - zawołali tak głośno, że miałam ochotę zasłonić uszy. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Uśmiechnęłam się.
-Dziękuję, ale... - urwałam, bo mnie zagłuszyli. W rozgardiaszu, jaki powstał, przykłusował do mnie Chejron. Widziałam, że próbuje się uśmiechnąć, ale pewnie miał ważniejsze rzeczy na głowie.
-Wszystkiego najlepszego. Na pewno bezpiecznego schronienia, które już niedługo będzie potrzebne nam wszystkim. A teraz wybacz, muszę już iść.
-Zaraz... co? - zapytałam oszołomiona.
-Dowiecie się wszystkiego podczas wieczornego ogniska. - powiedział tylko i odkłusował.
-Sto lat, sto lat i tak dalej! - porwał mnie tłum (no dobra, może nie za duży, ale jednak) przyjaciół. Dostałam trochę prezentów, ale najbardziej zaskoczył mnie tort. Był to zwyczajny placek z polewą, ale wszyscy obecni podpisali się na nim złotym lukrem. Aż żal było mi go zjeść. Niestety Jula, gdy tylko uznała, że już się napatrzyłam, pokroiła i rozdała ciasto. Prawie zapomniałam o niebezpieczeństwie poza granicami obozu. Prawie.
Cały dzień minął już dość zwyczajnie, ale im bliżej ogniska, tym bardziej nieswojo się czułam. Podczas kolacji przełknęłam tylko trochę spagetti. Wstałam od stołu jako jedna z pierwszych. Zajęłam ławkę dla siebie i Julki. Lubiłyśmy siedzieć w rogu, mając dobry widok na wszystkich. Dziś Diana wybierała piosenki na ognisko. Myśląc o piosenkach, przypomniałam sobie o tej dziwnej kartce. Wyjęłam ją z kieszeni i rozprostowałam papier. "Ballada dobra na kłopoty". W życiu nie słyszałam tej piosenki, ale sądząc po tytule, niedługo bardzo się przyda. Moje rozmyślania przerwał gwar, świadczący o skończonej kolacji. Cały obóz zebrał się na ognisko.
-Co to? - Julka zajrzała mi przez ramię. Wzruszyłam ramionami. Kiedy wszyscy usiedli, Chejron wyszedł na środek. Płonące ognisko zmieniło barwę na jasnopomarańczowy. Wszystkie oczy skierowały się na centaura. Wyjątkowo dziś, nigdzie nie zauważyłam pana D. Przesunęłam się, żeby lepiej widzieć.
-Herosi! Zebraliście się tu wszyscy o niezwykłej porze roku. Zima dopiero się zbliża. Niestety, na zewnątrz jest teraz niebezpiecznie. Starsze potęgi chcą się wydostać zza krat. Świat znowu się burzy. Na świat wychodzą kolejne potwory, a stare szybciej się regenerują. Nie wiem do końca, co lub kto nimi kieruje. Wy też na pewno macie sny. Proszę, żeby w najbliższych dniach się nimi ze mną podzielić. Niestety, niedługo będziemy musieli wysłać kilku herosów na misję. Już dawno nie było buntu na taką skalę. Bogowie szukają sprzymierzeńców, duchy i nimfy schronienia. To będzie poważna walka. Zapamiętajcie, że niezależnie od wszystkiego, do odwołania nie wolno wam opuścić obozu. Zrobicie to tylko w ostateczności. A teraz coś weselszego. Przywitajcie nowego obozowicza! - skinął na chłopaka.
-Eee... Cześć... jestem Piotrek... - bąknął, najwyraźniej nie wiedząc jak się zachować. Rozumiałam go. Był jeszcze bardzo blady, zapewne nie do końca wyzdrowiał. No, i gapiło się na niego ze sto osób... A może nie sto? Nie znałam dokładnej liczby obozowiczów. Nagle nad jego głową zaczął wirować hologram. Złoty orzeł. Zeus. Wszyscy pochylili głowy, jak zawsze, gdy zjawiał się ktoś Wielkiej Trójki. W tym przypadku urodzenie dawało lekkie przywileje. Cofnięcie się do XV wieku? Kiedy Piotrek dołączył do swojego rodzeństwa, Diana kazała nam zaśpiewać dwie piosenki, ale nikt nie był chętny do trzeciej. Wszyscy rozmyślali nad przemową Chejrona. Do końca ogniska płomienie miały krwistoczerwony odcień, co na pewno nie poprawiało nastroju. W końcu Diana się poddała i rozeszliśmy się do domków. Właśnie miałam pchnąć drzwi siódemki, kiedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się. Zmarszczyłam brwi, gdy rozpoznałam Piotrka.
-Ty jesteś Asia? - zapytał. Kiwnęłam głową.
-Chciałem ci podziękować... za uratowanie życia. - mruknął cicho. Wzruszyłam ramionami.
-To moja praca. - odpowiedziałam.
-Ale dziękuję. Pewnie bez twojej pomocy już bym nie żył.
Ponownie wzruszyłam ramionami. W naszą stronę szli bliźniaki, jak zwykle się przy tym kłócąc. Piotrek też ich zobaczył.
-Taa... To cześć, i dziękuję. - ruszył w stronę jedynki.
-Nie ma za co! - weszłam do siebie. Prawie potknęłam się o Julkę.
-Z kim gadałaś?
-Z tym nowym, Piotrkiem.
-Co chciał?
-Podziękować za leczenie. - poszłam w stronę łóżka. Minęłam przy tym drzwi do łazienki, nad którymi ktoś powiesił jedno z haiku taty. Usiadłam na kołdrze.
-Naprawdę? - dopytywała się Julka.
-Tak.
-Ale..
-Czy ty przypadkiem nie masz co robić? - jęknęłam, zakrywając głowę poduszką. Nawet wtedy usłyszałam jej śmiech.

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 10 - będzie wojna?

Przepraszam, że późno, ale były pewne komplikacje...
Następny też pojawi się za kilka dni, bo kolejny weekend mam zawalony...
Podoba się? Rozdział skończyłam tak jakby w połowie, ale długi mi wyszedł :)

Mała dziewczynka siedziała przede mną. Była przykuta do skały. Mogła mieć jakieś siedem lat. Z uśmiechem patrzyła na wilki wbiegające do jaskini. Łasiły jej się do stóp.
-A więc nareszcie jesteś. Jaka szkoda, że nikt cię nie uratuje. - odezwała się. Podniosła głowę. Mimowolnie spojrzałam jej w oczy. Były całkowicie czarne, wypełniały całe oczodoły.Wzdrygnęłam się.
-Nie wiem o czym mówisz. - powiedziałam. Dziewczynka roześmiała się.
-Jeszcze nie. Ale spokojnie, już niedługo...
Ktoś mną potrząsnął.
-Halo? Ziemia do Asi?
Gwałtownie usiadłam.
-Cco? - rozpoznałam Dianę. Zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
-Zaspałaś! Mamy trening łuczniczy za pięć minut!
-Co? - rozbudziłam się zupełnie. - Czyli... przespałam śniadanie? - jęknęłam. Diana uśmiechnęła się.
-Seba powiedział, że mamy cię nie budzić. W nocy krzyczałaś, chciał, żebyś odespała. Na biurku masz tosty i sok.
-Dzięki... Zaraz, zaraz. Krzyczałam? - zdumiałam się.
-Tak. Coś w stylu "nie ja! To musi być jakaś pomyłka!" Postawiłaś na nogi cały domek.
-Ja... Przepraszam. Nawet nie wiem, dlaczego krzyczałam.
-W porządku, nikt się na ciebie nie gniewa, ale Chejron się wścieknie, jak nie przyjdziesz. - wstała z łóżka. Szybko ubrałam się i zjadłam tosty. Z domku wyszłam z sokiem w jednej ręce, a tekstem tej dziwnej piosenki w drugiej. Tekst schowałam do kieszeni, a sok wypiłam. Poprosiłam satyra, żeby odniósł go do kuchni. Niechętnie się zgodził. Kiedy weszłam na arenę, całe moje rodzeństwo już tam było.
-Przepraszam za spóźnienie. - mruknęłam. Seba uśmiechnął się.
-Nic się nie stało, ale musimy już zaczynać. Chejron powiedział, że zaraz przyjdzie. - wziął do ręki swój łuk. Wzruszyłam ramionami i zdjęłam bransoletkę. Jeszcze nie miałam okazji używać tej broni. Nagle w mojej dłoni pojawił się łuk. Ze zdumieniem popatrzyłam na lśniące łęczysko i napiętą cięciwę. Wyciągnęłam strzałę. Grot był prosty, ale ostry. Wykonany został z matowego metalu, nie odbijał światła - nie zdradzał pozycji. Bladozłote lotki współgrały z obciążnikami. Broń była idealnie wyważona.
-To najlepsza broń, jaką kiedykolwiek widziałam. - mruknęłam do siebie i poszłam dołączyć do rodzeństwa. Zauważyli łuk, ale właśnie w tej chwili przykłusował Chejron.
-Ustawcie się w rzędzie. Dziś zrobimy tor przeszkód. - zadecydował. Spojrzeliśmy po sobie. To coś nowego. Centaur w mgnieniu oka wszystko rozstawił. Już musiał to wcześniej zaplanować.
-Seba! Zaczynasz. Musisz trafić we wszystkie tarcze, nie zatrzymując się ani razu. Dodatkową atrakcją są przeszkody. - wskazał na jakąś parodię placu zabaw. No dobra, rozumiem, że idzie wojna, czy co, ale aż tak?
-Musisz się zmieścić w dwóch minutach. - dodał Chejron i odszedł w stronę punktu obserwacyjnego.
-Już po nas. - mruknęłam do Julki. Seba dostał sygnał do startu i pobiegł przed siebie. Chejron tak ustawił tor przeszkód, że nie widzieliśmy, co trzeba zrobić. To tylko spotęgowało mój niepokój. Seba wybiegł z drugiej strony i usiadł przy Chejronie.
-Asia! Teraz ty! - zawołał centaur. Wzdrygnęłam się i ustawiłam na linii startu.
-Gotowa?
Nie byłam gotowa, ale kiwnęłam głową. Na dany sygnał pobiegłam w kierunku ścianki wspinaczkowej. Wdrapałam się na nią i zeskoczyłam z drugiej strony. Przede mną pojawiła się tarcza. Wystrzeliłam, ale nie spojrzałam, czy trafiłam. Miałam się nie zatrzymywać. Wbiegłam na równoważnię, usłyszałam coś nad głową. W moją stronę opadała kolejna tarcza. Zestrzeliłam ją, zanim na mnie wpadła. Wbiegłam do krótkiego tunelu. Strzeliłam za siebie, w bok, z klęczek... Chejron nie próżnował. Dotarłam do małego strumienia. Nigdy nie widziałam strumienia na arenie, ale przeskoczyłam go bez wahania i dobiegłam na linię końcową.
-Paweł! - krzyknął Chejron. Usiadłam koło Seby. Nagle na arenę wbiegła Klaudia, córka Demeter. Szepnęła coś do centaura, ten skinął na nas.
-Już skończyliście to ćwiczenie, więc idźcie do szpitala. Patrol znalazł rannego herosa. - wyjaśnił. Wybiegłam za Sebą z areny. Już dawno nie widziałam, by ktoś dołączył do obozu, dlatego zżerała mnie ciekawość. Weszłam w chłodny cień szpitala.

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 9 - zaczynają się kłopoty

Wyjechałam na weekend, więc rozdział wstawiam dopiero teraz. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)


Przez kilka dni nic się nie działo. W weekend razem z Julą unieszkodliwiłyśmy sforę piekielnych ogarów, które jakimś cudem zadomowiły się u nas w mieście. Jutro były moje urodziny. Dotknęłam lekko bransoletki od taty. Nadal nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Mama zajrzała do mojego pokoju.
-Spóźnisz się do szkoły. - zauważyła. Westchnęłam i zaczęłam wkładać książki do plecaka. Kiedy wkładałam buty, przede mną pojawił się Chejron. W tle rozpoznałam obóz herosów.
-O co chodzi? - zapytałam zdziwiona.
-Coś się stanie. Czuje to. Dziś zabieramy wszystkich herosów do obozu.
-Co? Jak to? Kiedy? Jak?
-Dziś koło czternastej. Oczekuj kogoś, kogo znasz. - obraz się rozpłynął. Stałam osłupiała. W końcu przypomniałam sobie, że mam lekcje i pobiegłam do szkoły.
-Do ciebie też dzwonił Chejron? - zapytałam Julkę, kiedy wchodziłyśmy do klasy. Przytaknęła, zaniepokojona.
-Co się mogło stać?
-Nie wiem, ale to musiało być coś BARDZO poważnego...
-Proszę o ciszę! - przerwała nam nauczycielka. - Sprawdzam obecność... Weronika!
Lekcja mijała zadziwiająco szybko i nawet udało mi się dobrze rozwiązać zadanie na tablicy. Na przerwę wyszłam za Michałem. Nie mogłam się na niczym skupić. Postanowiłam przejść się po korytarzu. Julka po chwili do mnie dołączyła. Obie nie mogłyśmy usiedzieć w miejscu. Co może być tak poważnego, że zarządzają ewakuację?
-Hej? Asia, tak? Spędzaliśmy razem wakacje. - zagadnął mnie jakiś chłopak. Trochę mnie zamurowało. Julka szturchnęła mnie łokciem.
-Adam. Hekate. - mruknęła.
-Aaach taaak. - mgliście go sobie przypomniałam. - Nie miałam pojęcia, że chodzisz do tej szkoły.
-I nawzajem. Jestem zaskoczony tym alarmem. A wy? - zaczął nawijać. Mechanicznie przytaknęłam, ale już po chwili przestałam go słuchać. Kiedy zabrzmiał dzwonek, pobiegłam do klasy. Na geografii siedziałam sama, bo pani usadowiła nas według listy, Miałam mnóstwo czasu na snucie domysłów, tak, że pod koniec lekcji prawie zwariowałam.
-Musimy pomyśleć o czymś innym. - powiedziałam Julce na przerwie. - Opowiedz mi o swojej dawnej szkole. - poprosiłam. Julka się uśmiechnęła.
-Miałam dodatkowe zajęcia z plastyki. Na jednej takiej lekcji narysowałam panią nauczycielkę. Nie była zbyt zachwycona.
-Karykatura?
-Skądże! - siostra parsknęła śmiechem. - Ale uwzględniłam ją bez makijażu. To było ekstra! Zrobiła się czerwona, potem fioletowa, a potem niebieska. Miałabym co rysować.
Uśmiechnęłam się lekko. Niebieska twarz? To musiało być ciekawe. Wyjrzałam przez okno na szkolny dziedziniec i cofnęłam się zdumiona.
-Czy ja mam omamy? - zapytałam.
-Jeśli tak to jest nas dwie. - Julka przycisnęła nos do szyby. Na dziedzińcu najspokojniej w świecie stały cztery pegazy. Od razu rozpoznałam mojego ulubieńca, Karmelka. Zbiegłam na dół, nie zważając na dziwne spojrzenia mojej klasy. Wyszłam na dziedziniec. Nie byłam jedyna. Na dworze już kłębił się spory tłum. Podeszłam do najbliższego pegaza. Siedziała na nim grupowa domku Iris, Kasia. Uśmiechnęła się do mnie.
-Gotowa na odjazd?
-Teraz? W środku lekcji?
-Chejron już was zwolnił. Ten gość ma niezłe sposoby. - wyjaśniła Kasia. Była ode mnie tylko dwa lata starsza. Przywitała się z pozostałymi półbogami. Wsiadłam na Karmelka. Jego brązowa sierść lśniła w słońcu. Zarzucił grzywą i zarżał. Uśmiechnęłam się. Obejrzałam się. Julka już siedziała na jasnej klaczce, za to Adam miał problem. Pegaz wierzgał i nie chciał się uspokoić. W sumie to go rozumiałam. Chłopak cały czas nawijał. Kiedy Kasi udało się uspokoić zwierzę, wzbiliśmy się w powietrze. Miałam tylko nadzieję, że mgła jakoś nas zakryje. Trudno byłoby to wytłumaczyć.
-Lecimy najkrótszą drogą do obozu! - krzyknęła Kasia. Rozumiałam ją. Mimo wszystko cieszyłam się lotem. W dole śmigały drzewa, domy, samochody. Przypomniałam sobie, że nie oddałam pracy z polskiego i prawie wybuchnęłam śmiechem. Zaczęłam się martwić o szkołę? Monotonność lotu nie zachęcała do rozmów, chociaż Adam wciąż gadał i gadał i gadał... Miałam ochotę trzasnąć go czymś ciężkim, żeby się wreszcie zamknął. Pogoniłam pegaza. Karmel zrobił koło wokół jakiegoś bloku i wystrzelił do przodu. Usłyszałam, że Julka coś krzyczy, ale nie rozróżniałam słów. Zostawiłam ich w tyle. Z pola widzenia znikło miasto, lecieliśmy teraz nad wielką równiną. Nigdy nie mogłam zrozumieć, skąd ona się tu wzięła, ale przyzwyczaiłam się. Skierowałam pegaza trochę bardziej na wschód i położyłam głowę na jego grzbiecie. Chyba przysnęłam, bo nie zauważyłam, kiedy minęła podróż. Nagle byłam już w obozie. Z radością spoglądałam na las, arenę, domki, boisko... Tęskniłam za tym miejscem. Zsiadłam z pegaza. Zdrętwiała mi noga i prawie się przewróciłam. Na szczęście w porę oparłam się o Karmelka. Inni też lądowali. Obecni obozowicze podbiegli się przywitać. Uśmiechnęłam się na widok rodzeństwa i najbliższych przyjaciół. Kasia odprowadziła pegazy do stajni, a ja padłam na swoje łóżko. Podróż była naprawdę męcząca. Nagle nade mną pojawiła się twarz Seby.
-Doberek, Jak tam w szkole?
-Nudy. Daj mi chwilę odpocząć, co? - poprosiłam. Posłuchał, co mnie zdziwiło. Spałam aż do kolacji. Obudziła mnie koncha. Szybko wyszłam z domku i ustawiłam się przed Julką w szeregu. Pomaszerowaliśmy do pawilonu jadalnego. Ze śmiechem zgoniłam ze swojego krzesła jednego z satyrów. Nic tu się nie zmieniło. Niebo szybko ciemniało, więc Chejron zapalił pochodnie. Kiedy wszyscy zjedli, zastukał kopytem w podłogę.
-Proszę o uwagę. Większość z was już przybyła, ale niektórzy dotrą niestety dopiero jutro. Dlatego też jutro wyjaśnię z grubsza, o co chodzi. Ale na razie o nic się nie martwcie. Zapraszam na ognisko!
Odpowiedziały mu wiwaty. Ja jednak poszłam od razu spać. Jedno ognisko mogłam sobie odpuścić, a miałam sporo rzeczy do przemyślenia. Z rozbawieniem zauważyłam, że znowu myślę o zaległej pracy z polskiego. Weszłam do domku. Na moim biurku ktoś położył tekst jakiejś piosenki. Zerknęłam na tytuł, ale jej nie znałam. Postanowiłam, że zbadam to jutro i wskoczyłam pod kołdrę. Po chwili zasnęłam.