sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 11 - niespodzianka i wyjaśnienia

Tak, wiem, że właśnie zima sobie poszła, ale się nie wyrobiłam... U mnie dopiero się zacznie :)
Jak się podoba?


W szpitalu było ciemniej, więc minęła chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W sali było kilka osób, niektóre z nich znałam z widzenia, inne lepiej. Uśmiechnęłam się lekko do Olafa, syna Hadesa. Dwa dni temu złamał nogę. Jak zwykle nie odwzajemnił uśmiechu, ale też nie unikał mojego wzroku. Wzruszyłam lekko ramionami i przeszłam wzdłuż pomieszczenia. Moje buty zapiszczały na gładkiej podłodze. Na końcu sali, przy oknie, zobaczyłam leżącego chłopaka. Nie ruszał się. To o niego musiało chodzić Klaudii. Przyjrzałam się dokładniej. Chłopak mógł mieć z szesnaście lat. Jego krótkie, ciemne włosy rozsypały się po poduszce. Na czole miał płytką ranę. Koszulka z nadrukiem uśmiechniętej buźki była cała w strzępach. Delikatnie położyłam mu rękę na piersi i aż cofnęłam się. zdumiona.
-Dwa żebra złamane, naruszona wątroba. Palce prawej nogi zmiażdżone. Rana na czole płytka, ale od niedawna zatruta. bark wykręcony. Na Apollina! Co on wyprawiał i jakim cudem jeszcze żyje?
Seba stanął obok mnie.
-Nie mam pojęcia. Ale musimy szybko działać. Zajmij się obrażeniami wewnętrznymi, jak tylko zdołasz, a ja znajdę ambrozję i zioła. - wyszedł do składziku. Zamknęłam oczy i jedną rękę położyłam chłopakowi na czole, drugą na brzuchu. Wzięłam głęboki wdech. Jeszcze nigdy nie leczyłam tak poważnych obrażeń. Zanuciłam cicho pieśń do Apollina, prosząc o pomoc. Czułam jak trucizna powoli wyparowuje, kości wracają na swoje miejsca. Pociemniało mi przed oczami. Zużyłam mnóstwo energii. Przyszedł Seba i podtrzymał mnie w ostatniej chwili.
-Miałaś mu pomóc szybciej stąd wyjść, a nie sama tu trafić. - powiedział, kładąc rękę na czole chłopaka. Gwizdnął cicho.
-Trochę ambrozji i będzie jak nowy. Kawał dobrej roboty. - pochwalił mnie. Uśmiechnęłam się lekko, próbując opanować zawroty głowy. Brat wcisnął mi do ust kawałek ambrozji. Od razu poczułam się lepiej.
-Nie wiedziałam, że to mnie tak bardzo zmęczy. - mruknęłam, czując na języku czekoladowy smak.
-Pomógłbym ci, gdybym wiedział, że będziesz chciała go całkowicie wyleczyć. - powiedział Seba ze skruchą.
-Przecież nic mi nie jest - burknęłam. - To raczej jemu powinieneś pomóc. - skinęłam głową w stronę rannego. Seba skinął głową i zaczął robić okład z ziół. Ambrozję położył na stoliku obok łóżka. Przyglądałam się chłopakowi, ale myślami byłam daleko. Przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do mamy.
-Zostaniesz z nim? - zapytałam Sebę. Skinął głową. Wybiegłam ze szpitala i poszłam nad jezioro. Nad wodą tworzyła się delikatna tęcza. Miałam nadzieję, że sygnał nie będzie za słaby.
-Bogini, przyjmij moją ofiarę. - mruknęłam, wrzucając drachmę. Chwilę się zawahałam, ale potem wymówiłam do kogo chcę "zadzwonić". Zastałam mamę w kuchni.
-Hej! - krzyknęłam. Oderwała się od pieczenia.
-Asia! Bogom niech będą dzięki! Co się stało?
-Mamo spokojnie! Zarządzona przymusowa ewakuacja, jestem w obozie. Pewnie będzie wojna, czy coś, ale...
-Dziecko! Mówisz mi dwie różne rzeczy! Jak ja mogę być spokojna?
-Coś wymyślisz! I przepraszam, że nie będzie mnie, gdy ciocia przyjedzie...
-Trudno. Przecież i tak nie byłaś tym zachwycona. Coś wymyślę. A! I wszystkiego...
Połączenie zostało przerwane. Westchnęłam lekko. Nagle ktoś wykrzyczał moje imię. W moją stronę biegła szczupła dziewczyna. Jej ciemne, długie włosy rozwiewał wiatr. W jej radosnych, zielono-żółtych oczach dostrzegłam dziwny błysk.
-Asia! Chodź, wszyscy na ciebie czekają! - pociągnęła mnie za sobą.
-Co? - delikatnie strąciłam rękę Julki. - Dlaczego?
-Zobaczysz. Wszyscy muszą się zebrać.
Nadal nic nie rozumiejąc poszłam za siostrą. Weszłyśmy na arenę. Po dziwnym torze przeszkód nie było śladu. Chejron stał po środku areny, a wokół siedzieli moi przyjaciele i rodzeństwo. Chyba zaczęłam się domyślać...
-Niespodzianka! - zawołali tak głośno, że miałam ochotę zasłonić uszy. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Uśmiechnęłam się.
-Dziękuję, ale... - urwałam, bo mnie zagłuszyli. W rozgardiaszu, jaki powstał, przykłusował do mnie Chejron. Widziałam, że próbuje się uśmiechnąć, ale pewnie miał ważniejsze rzeczy na głowie.
-Wszystkiego najlepszego. Na pewno bezpiecznego schronienia, które już niedługo będzie potrzebne nam wszystkim. A teraz wybacz, muszę już iść.
-Zaraz... co? - zapytałam oszołomiona.
-Dowiecie się wszystkiego podczas wieczornego ogniska. - powiedział tylko i odkłusował.
-Sto lat, sto lat i tak dalej! - porwał mnie tłum (no dobra, może nie za duży, ale jednak) przyjaciół. Dostałam trochę prezentów, ale najbardziej zaskoczył mnie tort. Był to zwyczajny placek z polewą, ale wszyscy obecni podpisali się na nim złotym lukrem. Aż żal było mi go zjeść. Niestety Jula, gdy tylko uznała, że już się napatrzyłam, pokroiła i rozdała ciasto. Prawie zapomniałam o niebezpieczeństwie poza granicami obozu. Prawie.
Cały dzień minął już dość zwyczajnie, ale im bliżej ogniska, tym bardziej nieswojo się czułam. Podczas kolacji przełknęłam tylko trochę spagetti. Wstałam od stołu jako jedna z pierwszych. Zajęłam ławkę dla siebie i Julki. Lubiłyśmy siedzieć w rogu, mając dobry widok na wszystkich. Dziś Diana wybierała piosenki na ognisko. Myśląc o piosenkach, przypomniałam sobie o tej dziwnej kartce. Wyjęłam ją z kieszeni i rozprostowałam papier. "Ballada dobra na kłopoty". W życiu nie słyszałam tej piosenki, ale sądząc po tytule, niedługo bardzo się przyda. Moje rozmyślania przerwał gwar, świadczący o skończonej kolacji. Cały obóz zebrał się na ognisko.
-Co to? - Julka zajrzała mi przez ramię. Wzruszyłam ramionami. Kiedy wszyscy usiedli, Chejron wyszedł na środek. Płonące ognisko zmieniło barwę na jasnopomarańczowy. Wszystkie oczy skierowały się na centaura. Wyjątkowo dziś, nigdzie nie zauważyłam pana D. Przesunęłam się, żeby lepiej widzieć.
-Herosi! Zebraliście się tu wszyscy o niezwykłej porze roku. Zima dopiero się zbliża. Niestety, na zewnątrz jest teraz niebezpiecznie. Starsze potęgi chcą się wydostać zza krat. Świat znowu się burzy. Na świat wychodzą kolejne potwory, a stare szybciej się regenerują. Nie wiem do końca, co lub kto nimi kieruje. Wy też na pewno macie sny. Proszę, żeby w najbliższych dniach się nimi ze mną podzielić. Niestety, niedługo będziemy musieli wysłać kilku herosów na misję. Już dawno nie było buntu na taką skalę. Bogowie szukają sprzymierzeńców, duchy i nimfy schronienia. To będzie poważna walka. Zapamiętajcie, że niezależnie od wszystkiego, do odwołania nie wolno wam opuścić obozu. Zrobicie to tylko w ostateczności. A teraz coś weselszego. Przywitajcie nowego obozowicza! - skinął na chłopaka.
-Eee... Cześć... jestem Piotrek... - bąknął, najwyraźniej nie wiedząc jak się zachować. Rozumiałam go. Był jeszcze bardzo blady, zapewne nie do końca wyzdrowiał. No, i gapiło się na niego ze sto osób... A może nie sto? Nie znałam dokładnej liczby obozowiczów. Nagle nad jego głową zaczął wirować hologram. Złoty orzeł. Zeus. Wszyscy pochylili głowy, jak zawsze, gdy zjawiał się ktoś Wielkiej Trójki. W tym przypadku urodzenie dawało lekkie przywileje. Cofnięcie się do XV wieku? Kiedy Piotrek dołączył do swojego rodzeństwa, Diana kazała nam zaśpiewać dwie piosenki, ale nikt nie był chętny do trzeciej. Wszyscy rozmyślali nad przemową Chejrona. Do końca ogniska płomienie miały krwistoczerwony odcień, co na pewno nie poprawiało nastroju. W końcu Diana się poddała i rozeszliśmy się do domków. Właśnie miałam pchnąć drzwi siódemki, kiedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się. Zmarszczyłam brwi, gdy rozpoznałam Piotrka.
-Ty jesteś Asia? - zapytał. Kiwnęłam głową.
-Chciałem ci podziękować... za uratowanie życia. - mruknął cicho. Wzruszyłam ramionami.
-To moja praca. - odpowiedziałam.
-Ale dziękuję. Pewnie bez twojej pomocy już bym nie żył.
Ponownie wzruszyłam ramionami. W naszą stronę szli bliźniaki, jak zwykle się przy tym kłócąc. Piotrek też ich zobaczył.
-Taa... To cześć, i dziękuję. - ruszył w stronę jedynki.
-Nie ma za co! - weszłam do siebie. Prawie potknęłam się o Julkę.
-Z kim gadałaś?
-Z tym nowym, Piotrkiem.
-Co chciał?
-Podziękować za leczenie. - poszłam w stronę łóżka. Minęłam przy tym drzwi do łazienki, nad którymi ktoś powiesił jedno z haiku taty. Usiadłam na kołdrze.
-Naprawdę? - dopytywała się Julka.
-Tak.
-Ale..
-Czy ty przypadkiem nie masz co robić? - jęknęłam, zakrywając głowę poduszką. Nawet wtedy usłyszałam jej śmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz