niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 6 - rzeczy się nieco komplikują

Pierwszy tydzień szkoły - o dziwo - upłynął bez przeszkód. Za to w poniedziałek pani zaskoczyła nas nowiną. W środę jedziemy na całodniową wycieczkę do lasu. Jakiego lasu, to już nauczycielka nie raczyła powiedzieć. Spojrzałam na Julkę. Może udam, że będę chora? Niezbyt podobał mi się pomysł z wycieczką.
-Proszę pani, a ile to będzie kosztowało? - zapytał Jeleń. Tak! Mogę skłamać, że mama się nie zgodzi bo nie mamy kasy.
-Wycieczka jest za darmo. - powiedziała pani, niwecząc moje nadzieje. - Funduje wam ją szkoła. Zajęcia te pomogą wam lepiej zrozumieć przyrodę... - westchnęłam. Jakbym miała za mało zajęć z ziołolecznictwa w obozie?
Na przerwie podeszła do mnie Jula.
-Dlaczego tak nie chcesz jechać? - spytała. Westchnęłam.
-Mam naprawdę złe przeczucia. Jakby coś miało się stać. Coś ZŁEGO. - powiedziałam z naciskiem.
-Och, daj spokój. Za bardzo się przejmujesz. - poszłam za siostrą na historię. Akurat ta lekcja była super. Cała o greckiej mitologii! Pan Huser zrobił nam kartkówkę. O ocenę mogę być spokojna. Oddałam swoją kartkę pięć minut przed czasem. Do końca lekcji rysowałam coś w zeszycie. Kiedy zadzwonił dzwonek, nieśpiesznie zebrałam swoje rzeczy. Po co lecieć na łeb, na szyję, na fizykę, nie? Właśnie miałam wrzucić zeszyt do plecaka, kiedy ktoś położył na nim rękę. Ze zdumieniem spojrzałam na Wiktora.
-Mogę zobaczyć? - spytał.
-Eee. Nie sądzę. - zabrałam zeszyt. Kątem oka zauważyłam, że na końcu sali chłopaki popychają się łokciami. To był zakład, czy co? Bez słowa wyszłam z klasy. Julkę dogoniłam dopiero na drugim piętrze, tuż przed salą do fizyki.
-Dlaczego jeszcze nie ma pani? - zadziwiłam się. Ona niestety nigdy nie chorowała. Odpowiedź właśnie nadchodziła korytarzem. Pan Osioł (nie żartuję, naprawdę tak się nazywa), nauczyciel w-fu otworzył drzwi do sali 41.
-Zapraszam. Macie dziś zastępstwo ze mną. Pani Krystyna miała mały wypadek.
Wypadek? Serio?
-Na szczęście nic groźnego. - dodał szybko nauczyciel, niwecząc nasze nadzieje.
-Lekcja będzie wolna! - ucieszyłam się. Jednak dziś chyba lepiej zniosłabym fizykę. Nie mogłam się skupić na grze w statki. Ciągle wydawało mi się, że powinnam o czymś wiedzieć. Że coś mi umknęło. Julia ograła mnie z kretesem.
-Co się dzisiaj z tobą dzieje? - zapytała zdumiona.
-Sama nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zadzwonił dzwonek i wszyscy rzucili się do drzwi. Nie bez powodu - byliśmy na ostatnim piętrze, a w szatni za kilka sekund zrobi się tłok. Oddałam siostrze żelki, o które grałyśmy, i pobiegłam za klasą. Cudem udało mi się wziąć swoje rzeczy. Wyszłam przed szkołę. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Chciałam właśnie wyjść przed szkołę, ale stanęłam jak wryta. Zaraz koło stojaków na rowery stał... mój tata! Nie widziałam go od dwóch miesięcy (to i tak niewiele jak na półboga). Jednak zupełnie nie spodziewałam się go w szkole. Powoli podeszłam do mężczyzny.
-Co ty tu robisz? - zapytałam wprost. Apollo się lekko uśmiechnął.
-Nie mogę ci dużo powiedzieć, ale mam dla ciebie wcześniejszy prezent urodzinowy.
-Co? - zdziwiłam się.
-Proszę, weź to. - nadal nic nie rozumiałam, ale przyjęłam bransoletkę.
-Co...
-Kiedy ją zdejmiesz i pomyślisz o broni, natychmiast zamieni się w łuk, a kołczan pełen strzał po prostu pojawi się na twoich plecach.
-Ja... Dziękuję... Ale dlaczego..
-Wkrótce będzie ci to potrzebne.
-Ale, tato! Ja nie mam pojęcia...
-Zrozumiesz jak przyjdzie czas. - znowu mi przerwał. - A teraz...! - wyczekująco zawiesił głos
-O nie. Naprawdę nie musisz! Pewnie się śpieszysz, albo coś... - próbowałam odwieść go od tego pomysłu, ale...
-Kiedy wokół tylko ciemność
Zapamiętaj, proszę jedno:
Słońce zawsze będzie w tobie
Pomożesz nie tylko sobie.

Zastanów się nad tym dobrze.
Apollo odszedł, a ja stałam jak wmurowana. Ciągle miałam w uszach jego haiku... czy może dziwną przepowiednie? W zadumie spojrzałam na bransoletkę. Była naprawdę ładna; cieniutka, srebrna, z wygrawerowanym moim imieniem. Kiedy się przyjrzałam, zauważyłam, że kropka nad "i" zamieniona jest w małe słoneczko, a we wnętrzu bransoletki był zarys łuku. Nadal trochę zdziwiona tym prezentem pobiegłam do domu. Byłam już spóźniona.
-Jestem. - wydyszałam od progu. Szybko zjadłam obiad i się przebrałam. Potem mama zawiozła mnie na lekcję jazdy konnej. Przez całą godzinę byłam rozkojarzona i chociaż dostałam swojego ulubionego konia - Nygusa - to w końcu pani się trochę na mnie (delikatnie mówiąc) wkurzyła.
-Czy zamierzasz mnie olewać całą godzinę?! - krzyknęła. Spojrzałam na ujeżdżalnię. Teraz była moja kolej. Ruszyłam kłusem, potem galopem. Szybko najechałam na przeszkodę. Za szybko. Nygus wytracił rytm w zakręcie. Najechałam jeszcze raz - tym razem skoczyliśmy. Skoczyłam jeszcze dwie przeszkody, już bez większych niepowodzeń. Podjechałam na koniec zastępu i patrzyłam jak radzi sobie moja koleżanka, ale myślami ciągle wracałam do rozmowy z tatą. Nagle jakiś pies wybiegł z lasu. Konie się spłoszyły, a ja w ogóle nie byłam na to przygotowana. Nygus z miejsca ruszył mi galopem i bryknął. Niebezpiecznie zsunęłam się na prawą stronę. Na szczęście szybko wdrapałam się z powrotem na siodło i wróciłam na swoje miejsce, zanim pani instruktor zauważyła. Odetchnęłam z ulgą. Już w stajni, dałam Nygusowi dużą marchewkę. To on dziś musiał się ze mną męczyć. Zanim odniosłam siodło do siodlarni, przyjechała moja mama. Wróciłyśmy do domu trochę po osiemnastej. Na kolację mama zrobiła zapiekankę makaronową. Zjadłyśmy, rozmawiając o środowej wycieczce. Akurat wstawałam od stołu, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama poszła otworzyć, a ja szybko poszłam się umyć i przebrać w piżamę. Suszyłam włosy, gdy do łazienki zapukała mama.
-Co się stało? - zapytałam
-Przyszedł list od cioci Estie.
-Iii?
-Przyjedzie do nas na kilka dni.
-Kiedy?
-Za tydzień.
Jęknęłam. Nie lubiłam cioci Estie. Była córką siostry mojej babci. Miała 40 lat, ale usilnie chciała iść "z duchem czasu" i... no, powiedzmy tyle.
Szłam spać w podłym nastroju.
Byłam w lesie. Słońce świeciło jasno, ptaki ćwierkały. Za mną słyszałam przytłumione głosy. Przytłumione, ale znajome. Obróciłam się i zobaczyłam kilka osób z mojej klasy. Rozejrzałam się wokoło. Mój wzrok przyciągnęło zwalone drzewo.
-Chodźcie tam! - zachęciłam. Wszyscy rozsiedli się na pniu. Wyjęłam z plecaka kanapkę i zaczęłam jeść. Było cicho i spokojnie. Padł na mnie jakiś cień.Uniosłam głowę i zobaczyłam Julkę.
-Gdzie ty byłaś?
-Przejść się. Chodź, tam dalej jest super grota! - zawahałam się. Coś mi mówiło, że...
-No chodź!
Pobiegłam za siostrą. Kilkaset metrów dalej znalazłyśmy jaskinię. Z mieszaniną ciekawości i niepokoju weszłam do środka... Rozejrzałam się wokoło i odetchnęłam z ulgą. To była tylko mała jaskinia. Pusta w środku. W sam raz na schronienie się przed resztą klasy. Julka uśmiechnęła się do mnie. Wtem ktoś stanął w wejściu. Jego cień przesunął się w naszą stronę...
Obudziłam się, zlana potem. Budzik wskazywał 2.17. Zakryłam głowę poduszką.


Od razu mówię, że następny rozdział pojawi się nieco później...

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 5 - wakacje się kończą...

Wszyscy byli zaskoczenia wynikiem bitwy. Domek Apollina chyba po raz zwyciężył w zdobywaniu sztandaru. Chejron obiecał, że następnym razem doda nowe zasady do bitwy, żeby było trudniej. Następnym razem... No właśnie. Sierpień minął jak z bicza strzelił. Wakacje skończyły się aż za szybko. Zanim się obejrzałam, musiałam wyjechać. Pocieszał mnie nieco fakt, że moja siostra, Julka, będzie chodzić ze mną do szkoły.
Ze spuszczoną głową schodziłam w dół zbocza. Chociaż tęskniłam za mamą, 2 miesiące spędzone w obozie to były najlepsze chwile mojego życia. Nauczyłam się wielu pożytecznych rzeczy. Pomyślałam, że od teraz będę umiała się bronić. I może nie wylecę z tej szkoły tak szybko.
-Wiesz co? - zagadnęłam Julkę. - Będzie mi brakować obozu. Nawet pana D..
-Serio? - przerwała mi.
-Trochę. - uśmiechnęłam się lekko. W dole czekała już na mnie mama.Spojrzałam na Julię.
-Do zobaczenia w szkole. - mruknęłam. Siostra uśmiechnęła się blado. Podbiegłam do mamy. Przytuliłam ją. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak za nią tęskniłam.
-Dzięki bogom, nic ci nie jest. - powiedziała. Tylko tyle, ale mi to wystarczyło. Wsiadłyśmy do samochodu. Miałyśmy do przejechania długą drogę: to nie był samochód mojego taty.
-Mamo? - zagadnęłam - Jak udało ci się poderwać boga? - mama zdawała się być zaskoczona tym pytaniem.
-Hm... Nie wiem, kochanie. Kiedy skończyłam studia, na krótko zajęłam się malarstwem. Myślę, że to jakoś mogło przyciągnąć Apollina. Pamiętam, że kiedy widziałam go po raz pierwszy, zamówił u mnie obraz słońca. Nie wyraził się jasno, więc namalowałam takie, jakie uważałam za stosowne.
-Apollo kupił ten obraz?
-Był nim zachwycony. Zapłacił za niego, ale poprosił, żebym go wzięła. Potem zaprosił mnie do kawiarni. Zamówił akurat to, na co miałam ochotę. Jakby czytał mi w myślach. Byłam nim po prostu oczarowana. Zaczęliśmy ze sobą chodzić. Nie miałam pojęcia, że jest bogiem. Aż do chwili, kiedy powiedział, że musi odejść. Zwierzyłam mu się, że jestem w ciąży. Nie mógł uwierzyć. Kiedy się przekonał, powiedział mi, że nie będziesz miała łatwego życia. Opowiedział mi o obozie herosów i o wszystkim, o czym powinnam wiedzieć, obiecał też, że będzie miał na ciebie oko. Potem odszedł. Już po twoich narodzinach przyszedł na chwilę, by cię zobaczyć. Naprawdę wyglądał na szczęśliwego. Tyle, że nie mógł zostać. Już go więcej nie zobaczyłam.
-Ale jak to? To kto ci powiedział, gdzie jestem?
-Chejron. Skontaktował się ze mną niedługo po tym, jak ojciec zabrał cię do obozu. Wiedziałam, że musisz tam się udać, więc nie oponowałam.
Przez dłuższy czas jechałyśmy w milczeniu. To jasne, że Apollinowi podobały się rysunki mojej mamy-skończyła Akademię Sztuk Pięknych. Miała naprawdę wielki talent.
-Mamo? Wiesz, że moja siostra będzie chodzić ze mną do szkoły? - zapytałam.
-Siostra?
-Przyrodnia. W moim wieku. Ma na imię Julia.
-Poradzicie sobie? - mama zerknęła na mnie.
-Jasne. - uspokoiłam ją. Dojechałyśmy na miejsce. Popatrzyłam na dom.
-Będę mogła wrócić do obozu w wakacje, prawda? - zapytałam. Po minie mamy poznałam, co o tym myśli, dlatego jej słowa były dla mnie zaskoczeniem.
-Oczywiście. Najważniejsze, żebyś była bezpieczna. - mama mnie przytuliła. Pobiegłam do pokoju. Schowałam do szafy obozową koszulkę, ale nie zdjęłam naszyjnika. Na koraliku wyryta była flaga z połyskującą lirą. Uśmiechnęłam się do siebie. Moje następne zmartwienie przez następne miesiące to nie dać się zabić. Łatwizna.

1 września stanęłam razem ze swoją klasą na dziedzińcu szkolnym. Po nudnych przemówieniach, odśpiewaniu hymnu i zwykłej paplaninie, poszliśmy do sali.
-Drodzy uczniowie. - zaczęła pani.
-Już nie szatany przeklęte? - zapytał ze zdziwieniem ktoś z tyłu. Rzeczywiście. Pani Tewik w ostatnim miesiącu pierwszej klasy zaczęła tak na nas mówić.
-Ufam, że się poprawicie. - warknęła nauczycielka, próbując znaleźć winowajcę. - W każdym razie. W tym roku do tej klasy dojdzie nowa uczennica. Julio, zajmij proszę miejsce koło Agaty. - do klasy weszła... Julka! Moja siostra. Spojrzałam na nią zaskoczona, ale i zadowolona. Będziemy chodzić razem do klasy! Jula posłusznie zajęła miejsce koło dziewczyny w pierwszej ławce. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Niezbyt długo będzie tam siedzieć. W końcu pani wypuściła nas z sali. Od razu podeszłam do siostry.
-Ale super, że jestem z tobą w klasie! - powiedziała na przywitanie.
-Właśnie miałam to powiedzieć. - roześmiałam się.
-Asia? Skąd ją znasz? - podeszła do nas Wiktoria.
-To moja sios... przyjaciółka z wakacji. - poprawiłam się szybko. Niezbyt rozsądnie, byłoby mówić o mojej rodzinie w szkole.
-Super! Jestem Wika. - dziewczyna przedstawiła się Julce i odeszła. Zmarszczyłam brwi.
-Teraz wszyscy się tobą interesują. - powiedziałam.
-Nie szkodzi. Wszystko będzie dobrze. - Julka się uśmiechnęła. Ja jednak w głębi duszy czułam, że już niedługo coś pójdzie zupełnie nie tak.
-Może masz rację. - mruknęłam tylko. - Masz ochotę na lody? - zapytałam.
-Jasne!
Po udanym popołudniu wróciłam do domu.
-Jak było? - zapytała mama.
-Dobrze. - mruknęłam. Poszłam do swojego pokoju. Na parapecie wygrzewał się mój kot Chochlik.
-Ty to masz dobrze. - powiedziałam do niego, szukając kalendarza. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam liczyć dni do jakiegoś wydarzenia - do początku wakacji i mojego wyjazdu na obóz.

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 4 - Bitwa o sztandar

Chcieliście długo, to proszę :)

Za prędko nadszedł piątek. Wszyscy chodzili podekscytowani. Zaraz po obiedzie miała się odbyć bitwa o sztandar. Na lekcji z łucznictwa nikt nie potrafił się skupić. Strzały śmigały na wszystkie strony. W końcu Chejron zarządził koniec zajęć i kazał nam znaleźć strzałę, która dziwnym trafem znalazła się na rosnącym koło areny drzewie. Kiedy już wszystkie strzały zostały znalezione (chyba wszystkie), Chejron pozwolił nam wrócić do siebie. W domku nikt nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nie potrafiliśmy myśleć o niczym innym, tylko o bitwie. Zawarliśmy sojusz z Ateną, Hekate, Demeter, Hermesem, Hadesem i Tyche. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Weszła Oliwia - wysoka, smukła dziewczyna, o ciemnoblond włosach i szarych oczach - grupowa domku Ateny. Od razu zwróciła się do Seby.
-Mogłabym ci zająć chwilę? Musimy omówić parę rzeczy.
-Jasne. - oboje wyszli.
-Jak myślisz, o czym gadają? - Diana zwróciła się do mnie. Wzruszyłam ramionami. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wrócił Seba.
-Musimy jeszcze raz wszystko sprawdzić. Macie pod ręką swoje łuki? ... Dobrze. Kołczany?
-Są. - odpowiedzieliśmy zgodnie. Dziś już nasz grupowy pytał się o to trzy razy, no ale cóż...
-A..
-Tak, wiemy. Pytałeś się o to już kilka razy. - przerwała mu Diana. Była tylko o rok młodsza od Seby, ale czasem zachowywała się tak, jakby była starsza. Tymek chyba chciał coś powiedzieć, ale zanim otworzył usta, rozległ się głos konchy. Wszyscy podskoczyliśmy jak oparzeni. Seba drgnął, zaskoczony i w pośpiechu zaczął nas ustawiać w szeregu. Oczywiście na początku stanęła Diana. Później Wera, ja i Julia, a na końcu kłócące się bliźniaki. Na obiad ruszyliśmy prawie biegiem. Posiłek wszyscy zjedli w ekspresowym tempie (zapach ofiary dla bogów nie zdążył jeszcze dobrze się rozwiać) i jak tylko Chejron dał znak, pobiegli do domków założyć zbroje i przypasać broń. Założyłam lekki napierśnik i hełm z niebieskim pióropuszem. Potem Jula pomogła mi zapiąć naramienniki. Do ręki wzięłam łuk, a przez plecy przewiesiłam sobie kołczan z tuzinem zwykłych strzał i pięcioma strzałami "specjalnymi". Wszyscy mieliśmy podobne uzbrojenie. Wyszliśmy na plac do koszykówki. Seba zwrócił się do mnie i do Julki:
-Wy będziecie w patrolu granicznym, razem z Patrycją, córką Ateny. Pamiętajcie: strzelajcie, żeby zranić, a nie zabić!
-Seba. Mówiłeś nam to już tysiąc razy. Za bardzo się tym przejmujesz. Pamiętasz jak zrobiłeś pobudkę w środku nocy i kazałeś nam wszystko powtarzać? Teraz tylko musimy znaleźć Patrycję. I wszystko będzie okey. - zakończyłam. Mój brat wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale kiwnął głową i poszedł do Tymka i Pawła. Julka pociągnęła mnie za rękaw.
-Tam jest. - powiedziała. Podeszłyśmy do dziewczyny w naszym wieku, także ubranej w zbroję, lecz mającej zamiast łuku obosieczny miecz.
-Hej. Patrycja, tak? Jestem Julia, a to jest Asia. Jesteśmy z tobą w patrolu granicznym. - powiedziała moja siostra.
-Cześć. - Patrycja uśmiechnęła się. - Właśnie miałam was szukać.
-Uwaga! - rozległ się głos Chejrona - obecnie sztandary są w posiadaniu dzieci Ateny i dzieci Zeusa. Drużyna niebieska ma lewą stronę lasu, czerwona prawą. Strumień jest granicą. Zajmijcie pozycje! Kiedy usłyszycie konchę, to będzie znak, że gra się rozpoczęła. Ja będę sędzią i lekarzem polowym. Ruszać!
Cały obóz (z wyjątkiem dzieci Afrodyty i Hypnosa) ruszył w las. Razem z Patrycją i Julką chciałyśmy znaleźć sobie miejsce odpowiednio blisko strumienia, ale dobrze ukryte.
-Chodźcie tutaj. - zawołała Patrycja. Pokazała świetną kryjówkę. Od strony strumienia nie było jej widać, a miałyśmy tu pełną swobodę ruchów.
-Świetne miejsce. To jaki jest plan? - zapytałam dziewczyny.
-Kiedy ktoś będzie chciał przejść, strzelajcie. Jak podejdzie zbyt blisko, ja się nim zajmę. - powiedziała córka Ateny.
-Może być. - Jula się uśmiechnęła.
-Jakby co pomogę ci. - poprawiłam sztylet w pochwie. Rozbrzmiała koncha. Gra się rozpoczęła. Tuż koło nas przebiegła Oliwia z dwoma swoimi braćmi. Chwilę później z lasu wyłoniło się trzech synów Hermesa i też przeskoczyło strumyk. Słyszałam, że inne grupki przedzierają się nieco dalej, ale to już był teren drugiego patrolu granicznego. Poza tym to byli nasi, więc czym się przejmować. Nasza okolica opustoszała, choć już było słychać odgłosy walki.
-Na razie nie ma nic do roboty. - szepnęła Jula.
-Ćśśś... - mruknęła Patrycja.
-Jula, przygotuj się. - szepnęłam i, nie odrywając wzroku od drugiego brzegu strumienia, bezgłośnie założyłam strzałę na cięciwę. Ktoś przedzierał się przez las. Był już bardzo blisko naszej kryjówki. Nagle zza krzaków wyłoniło się dwóch obozowiczów. Rozpoznałam ich od razu. Olek i Kevin, synowie Aresa. Zanim udało im się przekroczyć wodę, wystrzeliłam. Trafiłam Kevina w lewą łydkę. Zaklął i złapał się za nogę. Olek rozejrzał się czujnie dookoła, ale zanim zdążył wyciągnąć jakieś wnioski, strzała Julki, omijając tarczę, wbiła się w jego prawe ramię. Chłopak upuścił miecz, spoglądając z niedowierzaniem na rękę. Cofnęłyśmy się trochę i wyszłyśmy z innej strony. Na wszelki wypadek.
-Nie możemy ich tak zostawić. - zauważyła Patrycja. - Ktoś może się tu na nich natknąć.
Chłopaki jeszcze nie ochłonęli z zaskoczenia, więc siedzieli cicho, ale ja wiedziałam, że może się to zaraz zmienić. Dałam znak siostrze i szybko zakneblowałyśmy jeńców. Niestety, zanim zdążyłam wszystko zrobić jak należy, Olek wrzasnął:
-Drzew... - resztę stłumił knebel.
-Musiałeś? - rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Ten skinął bezczelnie głową. We trójkę związałyśmy chłopakom ręce i zaprowadziłyśmy do dużego dębu. Tam ich przywiązałyśmy, lecz zanim zdążyłyśmy wrócić do kryjówki, powstrzymał nas pewien głos.
-Dobra robota, dziewczyny. - odwróciłyśmy się. Nad strumieniem stał Piotrek. W jego zielonych oczach było coś, co mi się wcale nie spodobało.
-Czemu nie lecisz po flagę? - zapytałam wskazując las za moimi plecami.
-Inni się tym zajmą. Ja i moje rodzeństwo mamy za zadanie osłabić wasz opór.
-Co? - myśl, że dzieci Posejdona zechcą pozbyć się wszystkich z okolic STRUMIENIA nie napawała optymizmem. Nagle, bez uprzedzenia, Patrycja zaatakowała. Piotrek przez chwilę się zawahał, ale zaraz potem odparował cios. Patrycja była naprawdę dobra w szermierce, ale syn Posejdona miał przy sobie potęgę wody. W pewnym momencie drasnął Patrycję w rękę. Chciałam jej pomóc, ale uświadomiłam sobie, że nie mogę. Na łuk, odległość była zbyt mała, a sztyletem niezbyt dobrze sobie radziłam. Mogłam tylko pogorszyć sprawę. Zamiast tego uważnie wpatrywałam się w zarośla. Usłyszałam jakąś krzątaninę. W naszą stronę biegło kilka osób. Ze zdumieniem zobaczyłam Sebę, ciągnącego sztandar z wymalowanym orłem. Na bogów, jak on to zrobił? Ale zamieszanie wybuchło też po naszej stronie strumienia. Zobaczyłam Olę, córkę Aresa, ciągnącą naszą flagę. Nie namyślając się długo, wystrzeliłam. Niestety, chybiłam o pół metra. Piotrek i Patrycja zamarli w bezruchu. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Mgliście przypomniało mi się, że w historii obozu miało miejsce już podobne wydarzenie. Wera zaprowadziła mnie wczoraj na strych. Była tam kartoteka obozu. Czytałam tam o Percym Jacksonie, synu Posejdona, ale przecież to nie może być powtórka z rozrywki, nie? Rozmyślania przerwał mi tryumfalny krzyk. Seba przeskoczył strumień, tuż obok oniemiałego Piotrka. Sztandar zalśnił. Na płótnie zabłysła wielka lira. Wygraliśmy bitwę.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 3 - obóz

Od razu mówię, że w tamtym rozdziale musiałam co nieco opisać i mógł się wam wydać nudny. Mam nadzieję, że z tego będzie zadowoleni :)

Seba zaprowadził mnie na ściankę wspinaczkową. Szczerze, to mnie trochę zatkało.
-Mam tam wejść? - upewniłam się. Kiwnął głową.
-Ale ta lawa...
-Co z nią? Lawa jak lawa.
Przełknęłam ślinę. Nie musiałam pytać, czy lawa na ogół jest gorąca. Wiedziałam, że tak. Zaczęłam się wspinać. To była katorga. Dawno czegoś takiego nie robiłam, a ta ścianka jeszcze nie wystygła po ostatnim wybuchu. No i nie miałam pojęcia kiedy znowu wszystko zaleje lawa. Nie pomogło to, że w pewnym momencie przykłusował Chejron, by zobaczyć, jak sobie radzę. Skończyłam ćwiczenie po godzinie, cała poparzona i w podartej koszulce.
-Idź się przebierz i biegnij na arenę. Przed obiadem macie jeszcze trening z łucznictwa. - zapowiedział Chejron i odszedł. Ledwo doszłam do domku, padłam na swoje łóżko. Byłam wykończona.
-Nie martw się. Każdy przez to przechodzi od razu po przybyciu do obozu. - usłyszałam. Uniosłam się na łokciu, żeby sprawdzić, kto mówi. Na łóżku naprzeciwko siedziała dziewczyna w moim wieku. Szybko poszukałam w pamięci jej imienia - Julia. Kiedy się przyjrzałam, zobaczyłam, że jej ramiona pokrywają niewyraźne ślady.
-Kiedy przyszłaś do obozu? - zapytałam.
-Jakiś tydzień temu. - uśmiechnęła się. - Chodź, bo spóźnimy się na zajęcia. Chejron nie byłby tym zachwycony. - dodała.
-Chejron będzie nas uczył? Wszystkiego?
-Oczywiście, że nie. Driady i satyrowie to też nieźli nauczyciele - uśmiechnęła się Julia.
-Chodźmy już.
Pobiegłyśmy na arenę. Na szczęście, Chejrona jeszcze nie było. Julia pomogła mi znaleźć dla siebie łuk. Czekając na nauczyciela, rozmawiałam z moim rodzeństwem. Mieliśmy trening całym domkiem. Oprócz nas na arenie nie było nikogo. Pojawił się Chejron.
-Dziś będziemy ćwiczyć parami. Diana z Werą, Paweł z Tymkiem, Asia z Julią. Sebastianie, Oliwia prosiła, żebyś do niej zajrzał, jak tylko będziesz mieć czas. Chodzi o zdobywanie sztandaru. Idź, odrobisz to niedługo. - powiedział Chejron. Patrzyłam, jak Seba wybiega na zewnątrz.
-Kim jest Oliwia? - zapytałam Julkę, kiedy szłyśmy na wyznaczone stanowisko.
-Och, grupowa z domku Ateny. Mamy z nimi tymczasowy sojusz. Do tego Seba będzie dziś rozmawiał z innymi grupowymi. Musimy mieć super drużynę!
-Bez gadania. - ostrzegł nas Chejron. Założyłam strzałę na cięciwę. Lubiłam strzelać, choć mama zabierała mnie na strzelnicę tylko od czasu do czasu. No i na pewno nie strzelałam szybko. Zerknęłam na Tymka i Pawła - strzelali z dystansu 100 metrów, lecz często nie trafiali. Popatrzyłam na moją tarczę, ustawioną 20 metrów ode mnie. Strzelałam już z takiego dystansu. Wycelowałam i strzeliłam. Strzała z sykiem przecięła powietrze i wbiła się w sam środek tarczy. Zamrugałam, zaskoczona. Jeszcze nigdy mi tak dobrze nie szło.
-Jak ty to zrobiłaś? - Jula lekko chybiła.
-No wiesz... Ćwiczyłam. - mruknęłam. Szybko wypuściłam jeszcze dwie strzały. Jedna trafiła obok pierwszej, druga przeleciała pół metra od tarczy.
-Po prostu super! - burknęłam i poszłam po strzałę. Właśnie wkładałam ją do kołczanu, gdy usłyszałam konchę. Czas na obiad. Poszłam za rodzeństwem do pawilonu. Przy stołach siedziała już połowa obozowiczów. Nie było domków Aresa, Ateny i Iris - one ćwiczyły dziś w lesie, a także domku Hefajstosa - jeszcze nie wrócili z kuźni. Usiadłam przy naszym stole i zapatrzyłam się na szklanki. Zawsze nie wiedziałam, co sobie wybrać do picia. Dziś postanowiłam poprosić o sok porzeczkowy - przekonałam się już, że jest pyszny.
-Co jeszcze dziś mamy? - zapytałam Julkę, gdy wszyscy zabrali się za jedzenie (pamiętając o ofierze dla bogów).
-Zaraz po obiedzie idziemy do lasu. Driady pokażą nam odpowiednie zioła. A biada ci, jeśli nie zapamiętasz! - powiedziała dziewczyna, jednak zepsuła efekt, uśmiechając się szeroko.
-A potem my i domek Hekate czyścimy stajnie. Zapewne pójdzie nam szybko. - dodała i zajęła się swoim kurczakiem. Pomyślałam o swojej mamie. Chejron zapewnił mnie, że została poinformowana, gdzie jestem, a mimo to wypominałam sobie, że się z nią nie pożegnałam. No trudno...
-Idziesz? - Tymek szturchnął mnie w ramię.
-No jasne. - pośpiesznie wstałam od stołu. Poszliśmy w kierunku lasu, gdzie już czekały na nas driady. Lekcja trwała godzinę. Kiedy wracałam do domku, po głowie latały mi dziwne nazwy roślin, myląc się z ich zastosowaniem. Westchnęłam i usiadłam na łóżku. Mieliśmy piętnaście minut przerwy.
Stajnie były prześliczne. Duże, przestronne. Kiedy weszliśmy, konie i pegazy przywitały nas rżeniem. Z ciekawością patrzyłam, co robią dzieci Hekate. Podchodziły kolejno do każdego boksu. Od razu robił się czysty i zapełniał świeżą słomą.
-Oni muszą mnie tego nauczyć. - powiedziałam do Julki, która stała obok. Roześmiała się. Przeszłyśmy się korytarzem. Oglądałam konie z zachwytem. Kiedy byłam młodsza, mama zabierała mnie raz na miesiąc do małej stajni. Uwielbiałam jeździć konno. Teraz nagle zapragnęłam znów wsiąść na siodło. Jula właściwie odczytała moją minę, bo powiedziała:
-Jutro mamy lekcję jazdy konnej. Nie musisz długo czekać.
Dzieci Hekate już uporały się z zadaniem, toteż całe popołudnie mieliśmy wolne. Poszłam z Julką na molo. Naprawdę ją polubiłam. Po drodze rozmawiałyśmy o swoim życiu poza obrębem obozu. Dowiedziałam się, że Jula po wakacjach będzie chodzić do mojej szkoły (o ile nie zostanie w obozie). Opowiedziałam jej o szkole; których nauczycieli nikt nie lubi, a którzy pozwalają na lekcji słuchać muzyki. Czas szybko płynął. Znowu zabrzmiała koncha. Ze zdziwieniem odnotowałam, że jestem głodna. Pobiegłam z Julką na kolację. Potem było ognisko. Śpiewaliśmy hit obozowy: coś o bogach, półbogach i potworach i starych zbzikowanych staruszkach.
Po wszystkim, rozeszliśmy się do domków: pan D. dzisiaj nie wygłosił żadnego przemówienia.
Zmęczona opadłam na poduszkę. Rozmawiałam jeszcze chwilę z Dianą, ale potem Seba zarządził gaszenie światła i zasnęłam.
Śniło mi się, że byłam w jakiejś jaskini. Za mną słyszałam wycie wilków. Przede mną, przykuta do skały, siedziała mała dziewczynka. Chciałam do niej podbiec, ale coś mnie powstrzymało. Ona się śmiała. Wprost pokładała się ze śmiechu. Do jaskini wpadły wilki.
Obudziłam się. Był środek nocy. Przewróciłam poduszkę na drugą stronę. Chwilę później znowu zasnęłam i tym razem nic mi się nie śniło.

Trochę się rozpisałam... Następny rozdział napiszę pewnie do środy :)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 2 - dowiaduję się wielu rzeczy...

Obudził mnie Seba. Zaspana, uniosłam się na łokciu, próbując wyjrzeć przez okno. Był blady świt.
-O co chodzi? - mruknęłam, gotowa znowu się zdrzemnąć.
-Chejron chce ci wszystko opowiedzieć. - zakomunikował mój brat. Przeciągnęłam się.
-Za pięć minut będę gotowa. - oznajmiłam. Szybko się ubrałam i, starając się nie obudzić pozostałych, wyszłam przed domek. Słońce prześwitywało między drzewami. Był rześki, chłodny poranek. Odetchnęłam głęboko i pobiegłam w stronę Wielkiego Domu. Przed budynkiem stał jakiś mężczyzna przebrany za... centaura? Podeszłam bliżej. Nie, on był centaurem!
-Dzień dobry, Asiu. - odezwał się centaur.
-Eee... - wydukałam.
-Jestem Chejron. Koordynator zajęć na obozie. Przejdźmy się, dobrze? - zapytał. Kiwnęłam głową.
-Jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole? - zagadnął Chejron.
-Historia. - odpowiedziałam natychmiast. - A raczej ta jej część, w której uczymy się o starożytnych grekach. Uwielbiam mity.
-Naprawdę? A co byś powiedziała na to, że bogowie greccy nadal istnieją?
-To niemożliwe. Musieli zniknąć już dawno temu... - ton Chejrona trochę mnie zaniepokoił.
-Wyobraź sobie - zaczął - że jednak istnieją. Wyobraź sobie, że, tak jak bywało to już wcześniej, bogowie schodzą na ziemię, zakochują się w śmiertelnikach i mają z nimi dzieci. Możesz to sobie wyobrazić? - po dłuższej chwili pokręciłam głową.
-Raczej nie. - mruknęłam. Centaur westchnął. Doszliśmy właśnie nad staw.
-Rozumiem cię. Jednak to co powiedziałem, jest prawdą. Na świecie jest dużo półbogów. Są ścigani przez potwory z głębi Tartaru, walczą z nimi. Bezpieczni są tylko tutaj. - Chejron zatoczył ręką szeroki krąg i dodał uroczystym głosem - W OBOZIE HEROSÓW!
Gapiłam się na niego bez słowa. Nadal nie mogłam w to uwierzyć, choć w głębi duszy czułam, że to może być prawdą. Chejron coś jeszcze mówił o szkole, bogach i o czymś takim, ale jego słowa docierały do mnie, jakbym była pod wodą. Przed oczami stanęły mi różne dziwne sceny z mojego dzieciństwa. A mówiłam mamie, że ta pani na targu nie miała oczu! Ale mi nikt nie uwierzył.
-Ile masz lat? - zdałam sobie sprawę, że Chejron zadał to pytanie po raz trzeci.
-14 - otrząsnęłam się. Centaur przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i szybko zapytał:
-Wiesz już, który bóg jest twoim ojcem, prawda?
-Apollin. - odpowiedziałam po chwili.
-Zgadza się. - Chejron uśmiechnął się do mnie. Wtedy rozległ się głos konchy.
-Co to? - spytałam
-Śniadanie. Lepiej się pośpiesz! - Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaka jestem głodna. Pobiegłam za oddalającym się Chejronem. Podczas śniadania zostałam zapoznana z planem zajęć. Całe przedpołudnie mieliśmy wolne. Seba wykorzystał to i zabrał mnie na przechadzkę po lesie. Opowiadał o obozie, o naszym ojcu, o innych bogach (serio Dionizos jest tu dyrektorem?). W końcu zatrzymał się przy stercie głazów, nazywającej się (jak się dowiedziałam trochę później) Pięścią Zeusa.
-Za dwa dni odbędzie się bitwa o sztandar. Będzie super! Ostatnio Chejron z Panem D. organizują zdobywanie flagi co dwa tygodnie. Jest na co czekać. - uśmiechnął się i streścił mi zasady.
-Zawarliśmy na razie sojusz z Ateną i Hadesem, ale do piątku wszystko może się wydarzyć. - dodał.
Nagle poczułam się tak, jakbym była na obozie już od dawna. Przed chwilą jeszcze czułam się niepewnie, ale teraz miałam wrażenie, że nic mnie już tu nie zaskoczy. Że może i dowiem się więcej na swój własny (chociażby) temat, ale wszystko będzie takie zwyczajne, codzienne. Uśmiechnęłam się do siebie. Razem z bratem poszliśmy na zajęcia.

Na razie koniec :) Następny rozdział postaram się dodać jeszcze w tym tygodniu :))