niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 15 - pod rekinem i żurawiem

Zanim przeczytacie, od razu mówię, że przez następny tydzień mnie nie będzie, bo jadę na zieloną szkołę. Zacznę cokolwiek pisać prawdopodobnie dopiero po długim weekendzie.


-To jest bez sensu! - wybuchnął wreszcie Adam. Westchnęłam i oparłam się plecami o ścianę domku.
-Dlaczego? - zapytała Patrycja, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Bo tu nie ma nigdzie ZOO! - wrzasnął Adam. Potarłam skronie. Od tej wymiany zdań zaczęła mnie boleć głowa. Zerknęłam na Julkę, która siedziała w kącie i śledziła przebieg "rozmowy". Nagle jej mina zmieniła się i mogłabym przysiąc, że wpadła na to samo co ja.
-STOP! - krzyknął Filip. Kompletnie zaskoczył Adama i Patrycję, którzy posłusznie zamilkli.
-Roztrząsanie przepowiedni i tak nic nam nie da. - powiedział spokojnie.
-Ale zaraz! - wtrąciła się Julia. - Ptak i rekin nie muszą oznaczać ZOO. Niedaleko naszej szkoły jest restauracja połączona ze sklepem, która nazywa się "Rekin na śniadanie, żuraw na kolację".
-Że co? - zapytali w tym samym momencie Filip, Patrycja i Piotrek.
-Wiem, durna nazwa. - wtrąciłam się - Ale nie zmienia to faktu, że mamy mało czasu i jedną propozycję.
-Okej. Zrobimy tak - odezwał się Piotrek. - Asia i Julka rozdzielą nasze bagaże między nas, Adam sprawdzi broń,a Filip i ja będziemy was ubezpieczać.
-A ja? - zapytała Patrycja.
-Eeem... - Piotrek wyglądał na trochę zbitego z tropu. Na pewno wcześniej już planował, co zrobimy. - Ty poprowadzisz nas tak, żebyśmy nie rzucali się w oczy. - wybrnął w końcu. Patryca zmarszczyła brwi, ale po chwili skinęła głową. Szybko streściłam jej drogę do sklepu i pomogłam siostrze przy bagażach. Pięć minut później wyruszyliśmy. Zbliżała się pora obiadu. Kiedy przechodziliśmy koło szkoły, uczniowie właśnie zaczęli wychodzić. Mgliście przypomniałam sobie swój plan lekcji.
-Julka? - zapytałam - Czy my właśnie nie skończyłybyśmy lekcji?
Siostra nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo za nami rozległo się wołanie.
-Asia! Julka! Poczekajcie!
Podbiegł do nas Jeleń.
-Nie było was dziś w szkole. - powiedział szalenie inteligentnie. Potem rozejrzał się po naszej grupce.
-Kto to? - zapytał równocześnie z Piotrkiem.
-Jeleń, to są moi znajomi z... zajęć dodatkowych; Piotrek, Patrycja, Adam i Filip. A to jest Karol, kolega z klasy. - przedstawiłam ich sobie.
-Dlaczego was tak długo nie ma w szkole? I co tu robicie? - zapytał chłopak. Jęknęłam w duchu. Co ja niby miałam mu powiedzieć?
-Niedługo wyjeżdżamy na wymianę z dziećmi z Chin. Uczymy się trochę języka i przygotowujemy do wycieczki. - wyjaśniła chłopakowi Julia, a ja musiałam się bardzo powstrzymać, żeby nie zrobić zdumionej miny. Jednak Jeleń chyba to kupił.
-Gdzie teraz idziecie?
-Do "Rekina i żurawia" odpowiedział Adam, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
-Super! - ucieszył się Karol - Idę z wami!
-Nie sądzę, żeby... - zaczęłam
-Kalol! Kalol! Mama czeka! - przybiegła do nas Iza, młodsza siostra Jelenia.
-Tak mi przykro... Może innym razem? - zapytałam.
-Niech będzie. - chłopak odszedł z siostrą. Odetchnęłam z ulgą.
-Okej, chodźmy! - mruknęłam. Po chwili stanęliśmy przed drzwiami sklepu. Szyld jak zwykle wyglądał obleśnie. Rekin pożerający żurawia nijak miał się do nazwy sklepu, ale klienci nie narzekali.
-Wchodzimy. - Patrycja pierwsza przekroczyła próg.
-W czym mogę pomóc? - zapytała nas sprzedawczyni. Zerknęłam na nią ze zdziwieniem.
-Nie ma pana Pike'a?
-Pan Pike jest na zwolnieniu, źle się poczuł. Co byście chcieli?
-Sześć bułek z konfiturami i coś do picia. - zamówiła Julka, a ja poprowadziłam drużynę do jednego ze stolików. Było tu ciemno i duszno. Wystrój wnętrza zawsze przywodził mi na myśl mieszkanie jakiejś wróżki; wszędzie koraliki, kadzidełka i te sprawy.
-Proszę. - Julka przyniosła nam bułki.
-A picie? - zapytałam, biorąc swoją.
-Pani zaraz doniesie. - podgryzaliśmy swoje wypieki. Rozejrzałam się dookoła.
-No i nie ma tu nikogo oprócz nas. Może mamy pójść na zaplecze? - zapytałam. Piotrek wzruszył ramionami. Chciał coś powiedzieć, ale właśnie w tej chwili zjawiła się sprzedawczyni.
-Proszę. Kakao na koszt firmy. - uśmiechnęła się lekko. Rozdała nam szklanki, ale zatrzymała się przy Filipie.
-Co to jest? - zapytała wskazując na jego podkoszulek. Z jej głosu zniknęła cała słodycz. Chłopak miał na sobie koszulkę z Obozu Herosów, ale było widać tylko kawałek napisu. Resztę zasłaniała bluza.
-Och, to jest fascynująca historia. - odezwał się Piotrek. - Widzi pani, mój kolega ostatnio był na szkolnej wycieczce w domu strachów. Jako, że przestraszył zarówno swoją klasę, jak i obsługę, podarowano mu w nagrodę breloczek i koszulkę z Obozu Halloween. - uśmiechnął się do ekspedientki. Ta spojrzała na niego podejrzliwie, ale odeszła. Powinniśmy zostać zawodowymi kłamcami. Wzięłam do ręki szklankę, ale zaraz ją puściłam. Kakao rozlało się po stole.
-Ej! - Julka i Patrycja, siedzące najbliżej mnie, gwałtownie wstały od stołu.
-Mój tata jest bogiem lekarzy. Nie specjalizuje się w tym tak jak Asklepios, ale niektóre talenty nam przekazuje, prawda? - zapytałam pozostałych. kiwnęli głowami.
-Na przykład leczymy herosów, wiemy co im jest. Jak również możemy rozpoznać niektóre trucizny. - dałam znak Julce, żeby dotknęła szklanki. Kiedy wykonała polecenie, zrobiła wielkie oczy.
-Ta trucizna nic by nie zrobiła śmiertelnikowi, ale podanie jej herosowi prowadzi w najlepszym razie do tygodniowego paraliżu. - powiedziała.
-Że co? - Adam wzdrygnął się i odsunął krzesło.
-Jeśli jednak nie zadziała się szybko, heros najprawdopodobniej umrze. - dokończyłam. - Ta sprzedawczyni wiedziała co robi.
-Czyli, że od początku wiedziała, kim jesteśmy? - zapytała Patrycja. Adam spojrzał na nią spode łba.
-Jest nas sześcioro, a do tego Piotrek jest synem Zeusa. Musiała się tylko upewnić. - warknął.
-Jak dobre jesteście z zakresu medycyny? - zapytał nas Filip. Zmarszczyłam brwi.
-Najlepsza jest Weronika. - odpowiedziałam, zgodnie z prawdą - ale każdy z nas trochę się na tym zna. Czasem się to przydaje.
-Hej? - Patrycja poklepała mnie w ramię - Nikogo tu nie ma. Może byśmy zerknęli na zaplecze?
-Świetny pomysł! - ucieszył się Piotrek, rad, że wreszcie przechodzimy do działania. Odszukaliśmy białe drzwi z napisem "drzwi służbowe".
-Skoro drzwi są służbowe, to podłoga nie? Możemy wejść? - zapytał Filip. Nie czekając na odpowiedź, otworzył kłódkę i wszedł do środka. Poszliśmy za nim. Znaleźliśmy się w długim, ciemnym tunelu. Potem prawie skręciłam sobie kostkę, próbując zejść po schodach.
-Niech ktoś poświeci! - poprosiłam. Nagle zrobiło się jasno. Piotrek trzymał w ręku jakąś kulę.
-Co to jest? - zapytałam zdumiona.
-Piorun w opakowaniu. - odpowiedział.
-Chodźcie! - Julka poszła przodem i teraz kucała przy barierce. Weszliśmy na metalowy pomost. Pod nami otwierała się wielka hala.
-Jak to się tu wzięło? - zapytałam, próbując przypomnieć sobie mapę miasta. Nie było tam miejsca na żadną taką halę!
-To jest większe od naszego bunkra! - mruknął Filip. Połowę pomieszczenia oświetlały żarówki, ale druga połowa ginęła w mroku. Na granicy światła coś się poruszało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz