piątek, 22 maja 2015

Rozdział 14 - początek

-Szybciej! - powtarzał Piotrek po raz nie wiadomo który. Biegliśmy na złamanie karku przez miejski park. Oczywiście od razu po opuszczeniu granic obozu zaczęły się kłopoty. Argus prowadził furgonetkę jadąc zakosami, unikając zderzenia z samochodami i potworami zaledwie o włos. Wysadził nas w mieście, w którym mieszkałam, chociaż zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego tu. Jak tylko nasz transport zniknął za zakrętem opadły na nas jakieś latające "cosie". Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Było ich za dużo. Musieliśmy zostawić większość bagaży i uciekać. W parku znałam doskonałą kryjówkę, ale mogliśmy do niej nie dotrzeć. Adam się potknął o korzeń i zaklął. W trakcie minionej godziny przeklinał tak często, że chyba w końcu musiało mu zabraknąć nowych epitetów, ale na razie wciąż wymyślał coś nowego. Zauważyłam wejście do domku na drzewie (tak, a co?) i wskazałam w tamtą stronę. Przez chwilę zastanawiałam się, co widzą śmiertelnicy w ten zimny poranek. Dzieciaki ćwiczące do maratonu? Zabawę w berka? Moje rozmyślania przerwał ostry skrzek.
-Julka! - krzyknęłam. Zrozumiała i kiwnęła głową. Przyśpieszyła, wysuwając się kilka metrów do przodu, ja minimalnie zwolniłam. Julia zahamowała i przeturlała się, żeby złagodzić impet. Klęczała teraz przodem do nas i tego, co nas goniło. Wystrzeliła dwie strzały. Niestety w pośpiechu nie trafiła, ale monstra zwolniły. Przebiegając koło siostry, złapałam ją za ramiona. Pomogłam jej wstać. Po chwili dogoniłyśmy resztę. Szybko wspięłam się do domku na drzewie i zaczęłam szperać w kącie. Zawsze miałam tu paczuszkę, czy dwie. Szybko znalazłam to, o co mi chodziło i rozsypałam na podłodze tworząc nierówny okrąg. Wszyscy zgromadzili się w środku.
-Co to jest? - zapytał Filip, wskazując na proszek.
-Starte kwiaty lawendy i wiciokrzewu. Driady mówiły, że taka mieszanka odstrasza potwory, ale działa tylko wtedy, gdy jest świeża. Za jakieś półtorej godziny to przestanie działać - wskazałam na podłogę. - A tu mam jeszcze dwie porcje. Mamy najwyżej cztery i pół godziny, żeby coś wymyślić. Najlepiej, żeby to coś wiązało się z szybkim przemieszczaniem z miejsca na miejsce. - westchnęłam i usiadłam na podłodze. Domek był dość duży, wszyscy mieli wystarczająco dużo miejsca.
-Problemem jest nie tylko cel podróży. Nie mamy swoich bagaży, ambrozji, pieniędzy. - odezwała się Patrycja. Kiwnęłam głową. Nagle mnie olśniło. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
-Przecież mieszkam niedaleko. U siebie mam prawie wszystko, czego potrzebujemy.
-Naprawdę? - zapytał Filip. Zauważyłam, że zawsze był sceptyczny.
-Możesz zbudować coś do odwrócenia uwagi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Przytaknął.
-Na kiedy?
-Daj mi pół godziny i trochę drewna. - mruknął. Przyniosłam starą skrzynkę na owoce (nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięła) i moją starą wędkę, na którą nigdy nic nie złowiłam. Nie wiedziałam, czego chłopak będzie potrzebował. Filip skinął głową i przystąpił do pracy. Oparłam się o ścianę i spojrzałam na towarzyszy podróży. Adam był wyraźnie znudzony, Pati zamyślona. Julka podchwyciła moje spojrzenie i skinęła głową.
-Nie mogę iść sama. - odezwałam się. - Zwykle na misję idą trzy osoby; chciałabym, żeby teraz też tak było.
-Pójdę z tobą. - odezwała się natychmiast Julka.
-Ja też. - dodali jednocześnie Piotrek i Patrycja, choć córka Ateny z lekkim opóźnieniem. Spojrzałam na nich zdziwiona, ale potem skinęłam głową.
-W tym czasie my pójdziemy rozstawić odstraszacze. - odezwał się Filip w imieniu pozostałej trójki.
-Jak to działa? - Adam wziął do ręki drewniany walec wielkości puszki coli.
-Nie.... dotykaj - jęknął Filip, gdy ze środka zaczął sączyć się fioletowy dym.
-Wyrzuć to! - krzyknęła Jula. Po chwili puszka wylądowała na trawie, dziesięć metrów od drzewa. Po kilku sekundach wybuchła.
-Więc tak to działa. - mruknęłam.
-Ten dym ma w sobie trochę tych twoich kwiatków - zaczął wyjaśniać Filip
-Ej! - zaprotestowałam - Były potrzebne!
-Wziąłem tylko trochę. W połączeniu z powietrzem, siarką i kilkoma innymi substancjami stworzyły mieszankę, która odwróci uwagę potworów; na jakieś pięć minut stracą węch. Rozmieścimy je w całym parku.
-Jak jakiś śmiertelnik się na nią natknie? - spytała Patrycja, stojąc w oknie i oglądając szczątki walca.
-Nic mu nie zrobi, może z wyjątkiem dzwonienia w uszach. Mam też coś takiego. - chłopak pokazał metalowy dysk.
-W tym jest skondensowana Mgła. Wystarczy nacisnąć po środku. Jednak nie wiem, czy to działa, więc użyjcie tego tylko w ostateczności. - rozdał nam po jednym. Podziękowałam skinieniem głowy. Byłam pod wrażeniem. Filip cały dzień tylko jęczał, ale gdy zlecono mu jakieś zadanie, wykonał je bez trudu, nawet lepiej niż potrzeba. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dobra robota. - Piotrek poklepał kolegę po ramieniu. - Mamy coraz mniej czasu. Idziemy? - zwrócił się do mnie. W zamyśleniu pokiwałam głową. Zeszłam za Julką z drzewa i skierowałam się w stronę domu. Mijałam znajome budynki, ulice, sklepy... Jakby to wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu. Doszłam do mojego domu. Właśnie zamierzałam otworzyć furtkę, ale zamarłam. O czymś zapomniałam. Przyjechała ciocia!
-Eee, lepiej będzie, jeśli na razie wejdę tam sama. Potem do mnie dołączycie, dobrze? - zapytałam, niepewnie patrząc w okna. Zgodzili się, choć Jula rzuciła mi pytające spojrzenie. Potrząsnęłam głową. Nie teraz.
-Idźcie za dom, zaraz was zawołam. - powiedziałam i podeszłam do drzwi. Zapukałam. Otworzyła mi mama.
-To ty? Ale przecież miałaś nie opuszczać obozu - zdziwiła się.
-Misja. - mruknęłam. - Co powiedziałaś cioci?
-Że wyjechałaś na wycieczkę klasową. - odpowiedziała mama, także zniżając głos.
-ASIA! Jak ja cię dawno nie widziałam! - ciocia Estie pojawiła się w korytarzu. Jęknęłam.
-Też się cieszę, że cię widzę. - usiłowałam się wyplątać z jej uścisku.
-Nie jesteś na wycieczce? - zapytała mnie ciocia.
-Eee, no właśnie jestem. Tylko zapomniałam czegoś ważnego... Nauczyciel czeka na mnie niedaleko... muszę się śpieszyć. - wydukałam i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Chochlik wygrzewał się na słońcu. Westchnęłam i zrzuciłam go z pudełka.
-Wybacz mały, potrzebuję tego. - powiedziałam w odpowiedzi na jego urażone miauknięcie. Wyjęłam z pudełka niezbędnik pierwszej pomocy herosa, dorzuciłam kilka batoników z ambrozji. Po namyśle wzięłam też sztylet. Odstawiłam pudełko na miejsce i sięgnęłam pod łóżko. Pudełko z podwójnym dnem. Pieniądze na ważne wydatki. To było bardzo ważne. Wzięłam wszystko i wepchnęłam do kieszeni. Otworzyłam okno i zerknęłam w dół.
-Nie mogę was wpuścić, zapomniałam, że ciocia przyjechała. - zawołałam cicho przepraszającym tonem.
-Ale mam to, po co przyszliśmy.
-Masz może jakieś owoce? - zapytał mnie Piotrek.
-Pewnie coś znajdę. Spotkajmy się przy najbliższej cukierni. Julka zna drogę. - powiedziałam i zamknęłam okno. Nie ma co, wspaniały początek misji. Zeszłam do kuchni.
-Mamo... Mogę wziąć owoce? - zapytałam widząc śliwki i brzoskwinie.
-Jasne, słoneczko.  uśmiechnęła się mama. Specjalnie tak dobrała słowa?
-Nie karmią cię na tej wycieczce? - spytała ciocia.
-Nie mają tam owoców. - ciocia zawsze mnie denerwowała, ale dziś była wyjątkowo dociekliwa, a ja wyjątkowo się śpieszyłam.
-To może zostaniesz na jakiś obiadek? - zaproponowała ciocia.
-NIE! To znaczy... muszę lecieć. - wybiegłam z domu zostawiając wszystko do wytłumaczenia mamie. Wybacz.
Z Julką i Piotrkiem spotkałam się w umówionym miejscu. Siostra przyglądała się przechodniom, chłopak ciastkom na wystawie.
-Musimy się zbierać. - powiedziałam, przerywając im to twórcze zajęcie.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w domku na drzewie, reszty jeszcze nie było. Pozostało tylko na nich poczekać i wymyślić jakiś plan.

To koniec na dzisiaj. Przypominam, że jeśli chcecie zadać jakieś pytania, macie do dyspozycji komentarze tu i w zakładce "pytania od was". A oto obiecany autograf + srebrny liść dębu, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałam :)

1 komentarz:

  1. HAha ja też mam taki naszyjnik ;)A tak byłyśmy tam razem :D

    OdpowiedzUsuń