Obudziłam się bardzo wcześnie rano. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć mój sen, ale po chwili uznałam, że to nie było nic istotnego. Usiadłam na łóżku. Słyszałam tylko równe oddechy rodzeństwa. Cicho się ubrałam i wyszłam na zewnątrz. Było chłodno, ale przyjemnie. Wiał lekki wiatr, więc włosy związałam w kucyk, żeby mi nie wpadały do oczu. Poszłam w stronę stajni. Byłam ciekawa, jak się czuje Karmel. Przechodząc obok Wielkiego Domu zmarszczyłam brwi. Byłam pewna, że kątem oka zauważyłam jakiś ruch na piętrze, ale to było niemożliwe. Pan D jeszcze nie wrócił, a Chejron spał na parterze. Nikt inny nie miał prawa bez pozwolenia tam wchodzić. Mimowolnie przyśpieszyłam kroku. Wchodząc do stajni usłyszałam ciche rżenie. Karmel stał w jednym ze środkowych boksów. Nieliczne pegazy lubiły spać w stajni, a Karmel do nich należał.
-Cześć, malutki. Jak tam? - uśmiechnęłam się lekko, gdy konik potrząsnął grzywą. Jego sierść lśniła, skrzydła były przytulone do boków. Jak zwykle przestępował z nogi na nogę.
-Nie wypuszczę cię. Jeszcze sobie dziś pobiegasz. - pogłaskałam go po pysku. Nie miałam tu nic do roboty, więc wyszłam z budynku. Słońce dopiero wstawało złocąc wodę i drzewa. Uśmiechnęłam się lekko. Dzień zapowiadał się znakomicie. Wróciłam do siódemki, gdzie już zaczynała się poranna krzątanina.
-Hej! - Seba uśmiechnął się na mój widok. - Jesteś gotowa na nasz mecz?
Chwilę trwało zanim sobie przypomniałam, że dziś przed śniadaniem mieliśmy rozegrać mecz. Seba, Wera i Diana na mnie, Julkę i bliźniaki. Zapowiadało się ciekawie. Nie odpowiadając na pytanie grupowego, zdjęłam piłkę ze schowka, zrzucając przy tym łuk Tymka.
-Sorki. - mruknęłam, ale chłopak wzruszył ramionami.
-Nic się nie stało. Chodźmy już! - jak każdy nie mógł się doczekać. Starając się robić jak najmniej hałasu, wyszliśmy na boisko do koszykówki. Zaczął się mecz. Po kilku minutach wreszcie dostałam piłkę. (to był chyba przypadek). Zaczęłam kozłować w stronę kosza, ale Seba zastąpił mi drogę. Nie przestając kozłować, oparłam jedną rękę na kolanie i spuściłam głowę.
-Co się stało? - zapytał chłopak.
-Jeszcze... nie... doszłam do siebie... - wydyszałam, po czym sprintem pobiegłam pod kosz. Zdobyłam punkt. Seba przez chwilę stał i się gapił.
-Ej! - zaprotestował, niestety po fakcie. W tym momencie usłyszeliśmy konchę. Remis.
Nie było już czasu, by się przebrać, więc pobiegliśmy na śniadanie w strojach do koszykówki. Dotarliśmy na miejsce jako ostatni domek. (Nawet dzieci Hypnosa już były)
-Niech zgadnę, remis? - zawołała ze śmiechem Patrycja. Wszyscy kiwnęli głowami. Kątem oka zauważyłam, że dzieci Hermesa zaczynają między sobą rozdawać pieniądze. Naprawdę robią zakłady na każdy mecz? Nałożyłam sobie kiść jasnych winogron i tosty. Wrzuciłam trochę do ognia. "Dla ciebie, tato. Mam nadzieję, że tam wszystko dobrze." Nie miałam ochoty na inne zwierzenia, choć mogłoby się trochę uzbierać. Jadłam powoli, co i raz odwracając się do rodzeństwa i znajomych. Dziś nasz stolik był najgłośniejszy.
-Moi drodzy! Czas się rozejść! - w pewnym momencie głos Chejrona przebił się przez ogólny gwar. Posłusznie odeszliśmy od stołów.
-Co teraz mamy? - spytała mnie Julia.
-Wf. - mruknęłam. Driady nie odpuszczały. Na samą myśl o lekcji bolały mnie nogi. Julka jęknęła. Nie spóźniłyśmy się na lekcje tylko dlatego, że musiałybyśmy biec więcej. Okazało się, że musimy przebiec pięć kółek WOKÓŁ obozu. Z ponurą miną zajęłam miejsce na linii startu, zaraz obok Patrycji, córki Ateny. Driady dały sygnał do startu, po czym same pobiegły do przodu. Z lekkim opóźnieniem wystartowałam. Z trudem dogoniłam Różę. Teraz tylko musiałam trzymać jej tempo. Rzecz niewykonalna. Trochę (z dużym naciskiem na trochę) później padłam bez tchu na trawę. Już zapomniałam jak to jest mieć prawdziwy wf. Po krótkim odpoczynku poszliśmy do kolejnych zajęć.
Śniadanie, zajęcia, obiad, zajęcia, kolacja, ognisko. Dni zlały się w jeden. Upłynął już tydzień od przymusowej wycieczki do obozu, ćwiczenia fizyczne i treningi walki wykańczały każdego, Chejron popadał w odrętwienie. Wczoraj w nocy do obozu przybyli dwaj nowi herosi. Nie byli braćmi, ale łączyła ich przyjaźń. Byli przytomni i wymagali natychmiastowego leczenia, tak jak satyr, który ich znalazł. Jeden z chłopaków był synem Aresa, drugi - Dionizosa. Seba wyznaczył Julkę i Werę, aby się nimi zajęły. Julka za nic w świecie nie chciała tego zrobić. Patrzyłam na nią, ciekawa co z tego wyjdzie. Chociaż moja siostra miała miała talent do leczenia, nienawidziła się opiekować innymi. W końcu Weronice udało się ją przekonać. Julka szła jak na samobójczą misję. Kiedy przechodziła obok mnie, wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Odpowiedziała mi oskarżycielskim spojrzeniem, ale potem uśmiechnęła się lekko.
-Zajrzę do ciebie po południu. - obiecałam. Kiwnęła głową.
-No, a teraz idziemy na lekcję szermierki! - oznajmił Seba, siląc się na wesołość. Tymek jęknął.
-Wszyscy?
-Bez wyjątku.
-Przecież ja nie umiem walczyć mieczem. - zrzędził Tymek, wlokąc się za bratem.
-Tymoteusz! - zgromił go Seba. Wszyscy przystanęli. Na Tymka nigdy nie mówiło się jego pełnym imieniem, którego nienawidził. Tym bardziej, nie mówił tak Seba.
-Seba... Wszystko w porządku? - zapytała Diana.
-Jasne, że tak. - warknął chłopak, przyśpieszając kroku. Dogoniłam siostrę.
-On się chyba przepracowuje. - mruknęłam.
-Jak każdy grupowy. Wiesz, ile oni mają obowiązków? - westchnęła Diana.
-Lepiej po prostu znośmy jego humory.
Humory Seby znosiliśmy przez cały dzień, w południe miałam ochotę nadziać go na jedną z moich strzał. Kiedy tylko mogłam, wymknęłam się do Juli.
-I co? - zapytałam.
-Śpią. Na szczęście. Zabierz mnie stąd! - jęknęła. Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie chciałabyś tego, gdybyś wiedziała, co robi Seba.
-A co robi?
-Ostatnio? Wrzeszczał na drzewo, które mu zasłaniało W LESIE widok.
-Chyba rzeczywiście jest na skraju załamania nerwowego.
-Jak wszyscy.
Popołudnie upłynęło mi na pomaganiu Julce i Weronice, a w przerwach - driadom. Pod wieczór słaniałam się ze zmęczenia, dlatego niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że jutro cały dzień mamy wolne. Chejron widocznie też miał już dość. Po ominięciu pułapki dzieci Aresa, które ostatnio zrobiły się jeszcze bardziej wredne i skore do kłótni, poszłam do domku i wyciągnęłam się w miękkim łóżku. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz