sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 17 - szybciej!

Zaczęły się wakacje, więc nie wiem, ile będę miała czasu na pisanie. Następne rozdziały pewnie będą się pojawiały nieregularnie. Ale zapraszam :)


-Nie słyszę cię! - wrzasnęłam Piotrkowi do ucha, próbując przekrzyczeć odgłosy wiercenia. - Nie możemy pójść gdzieś indziej?!
-Nie! Tu jest dobrze! - odkrzyknął chłopak.
-Nawet nie ma mowy! - Filip zaczął nas popychać jak najdalej od robót drogowych. Po skręceniu w kolejną uliczkę hałas przycichł.
-Uszkodziłeś mi bębenki. - burknęłam. Skończyłam jeść batonik z ambrozji. Ciągle utykałam, ale mimo to nie ryzykowałam kolejnej porcji.
-O czym gadaliście? - zapytałam Piotrka, ruchem głowy wskazując na pogrążonego w myślach Daniela.
-Nieważne. Filip! Tutaj może być? - zapytał. Chłopak skinął głową. Usiadłam na ławce pod jakimś drzewem. Nie miałam siły iść dalej. Zrobiło się późne popołudnie. Skrzywiłam się, zmieniając pozycję. Chyba miałam naderwane ścięgno. Ambrozja powinna sobie z tym poradzić, ale też nie mogłam jej wziąć za dużo.
-Julka? Możesz zerknąć? - poprosiłam siostrę. Kiwnęła głową. Chociaż dzieci Apollina miały zdolności lekarskie, nie można było leczyć samego siebie. Kiedyś zapytałam o to Sebę. Powiedział, że takie są zasady i gdybym chciała spróbować, pewnie by mi się nie udało, a nawet pogorszyło sytuację.
-No więc? - wróciłam do pytania. Piotrek nie odpowiedział. Westchnęłam.
-Patrycja? Masz? - zapytał syn Zeusa. Dziewczyna skinęła głową.
-Dzisiejszą noc spędzimy w schronisku młodzieżowym. - oznajmiła. Że co? Cała noc w łóżku? Nie wierzę...
-A co z potworami? - zapytałam.
-malitiosi fleas, et calceamentis! Zapominacie o mnie? Potrafię zapewnić osłonę na jedną noc! - Daniel był oburzony.
-Przepraszam... - powiedziałam ugodowo, ale chłopak tylko prychnął. Orientowałam się trochę w łacinie. To chyba było gorsze przekleństwo niż się mogło wydawać, ale i tak z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Patrycja nas zarejestrowała, podając fałszywe imiona i nazwiska.
-Od kiedy jestem Grażyna Derr? - oburzyłam się.
-Od teraz. - odpowiedziała spokojnie córka Ateny.
-Nie lubię tego imienia, Zuzanno - prychnęłam. - Sobie dałaś coś normalnego.
-Przestań marudzić. W razie czego mamy pokoje obok siebie. Na pierwszym piętrze. - dziewczyna zaprowadziła nas na miejsce. W schronisku było pusto. Jak zobaczyłam pokój, zrozumiałam, dlaczego. Farba odłaziła od ścian. Dwupiętrowe łóżka wyglądały, jakby się miały zaraz zawalić. Jęknęłam.
-To wygląda jak nieużywany szpital psychiatryczny. - mruknęłam, ostrożnie zaglądając do szafki. Natychmiast zamknęłam drzwiczki.
-Nie chcę wiedzieć, co to. - oznajmiłam. Wybrałam łóżko jak najdalej od szafki, oczywiście na dole. Nie zamierzałam ryzykować. Chłopacy poszli do siebie. Położyłam głowę na poduszce.
-Otwórzcie okno. - usłyszałam głos Patrycji.
-Masz najbliżej - jęknęłam.
-Dobra, ja otworzę. - Julka wstała i podeszła do okna. Skrzypiało niemiłosiernie. Chociaż była dopiero dziewiętnasta, zasnęłam.
Głaskałam Chochlika. Mama była w kuchni. W całym domu rozchodził się zapach pomidorów. Nagle kot zeskoczył mi z kolan i wybiegł z pokoju. Odwrócił się do mnie i odezwał się ludzkim głosem.
-Nigdy cię nie lubiłem. Żegnaj.
Zamurowało mnie, ale po chwili byłam tylko wkurzona.
-Mason! - wrzasnęłam w przestrzeń - Czy ty przypadkiem nie bawisz się moimi snami?!
Przede mną pojawił się szczupły, zaspany chłopak. Uśmiechnął się szeroko.
-Wcale nie przypadkiem, ale tak. Ktoś chce się z tobą spotkać, a może to zrobić tylko tak.
-O czym ty mówisz? - zapytałam, ale mój dom się rozpłynął. Stałam teraz w jaskini. Naprzeciwko mnie były jakieś klatki. Podeszłam do pierwszej z brzegu. Siedział tam jasnowłosy siedemnastolatek i grał na flecie.
-Tata?
-Asia! Jak to dobrze, że jesteś. Słuchaj, sprawy się komplikują, macie coraz mniej czasu.
-Ale... Co się tu...
-Och, Ona porywa bogów, kiedy są najsłabsi.
-Co? Tato...
-Nie ma czasu! Zaraz ci coś pokażę, ale teraz posłuchaj. Nie jestem tu sam. Afrodyta, Hebe, Hypnos... jest nas tu koło dwudziestki. Olimpijczycy nie mogą nic zrobić, bo Ona ich złapie. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie, ale jesteście też naszą jedyną nadzieją. Nie możesz nikomu powiedzieć o tej rozmowie, rozumiesz? Nikomu. Ani o tym, czego się dowiedziałaś. Poganiaj przyjaciół. Wiesz, gdzie musicie iść.
-Ale... - nagle mi się przypomniało. Miałam cztery lata... Kiwnęłam głową. Apollo się uśmiechnął. Zdjęłam rękę z krat, a wtedy sceneria znowu się zmieniła. To też była jaskinia, ale wyglądem przypominała trochę salę zabaw. W basenie z piłeczkami siedziała siedmioletnia dziewczynka. Zmarszczyłam brwi. Już mi się śniła. Nagle w wejściu coś się poruszyło. Dwa potwory wlokły w sieci jakiegoś mężczyznę. Sieć połyskiwała lekko, mogłabym się założyć, że niwelowała moc. Dziewczynka roześmiała się.
-Och, witaj Aresie. Cieszę się, że cię widzę. - powiedziała. Zaraz... Ares? Tata miał rację. Bóg wojny odpowiedział wiązanką przekleństw. Jaki ojciec, taki syn.
-Zabierzcie go do reszty. - poleciła mała. Kiedy tamci wyszli, odwróciła się w moją stronę. Poczułam na sobie jej wzrok.
-A, to ty! Ciągle do mnie przychodzisz. Może już czas, żebym ci dała nauczkę? - zanim zdążyłam zareagować, rzuciła się na mnie. Jej paznokcie zamieniły się w długie, zakrzywione pazury. Poczułam fale bólu rozchodzące się od boku do całego ciała. Krzyknęłam.
Obudziłam się wciąż krzycząc. Leżałam na podłodze, widocznie spadłam z łóżka. Koszulka, w której spałam, przesiąkła krwią, ale nie było pod nią żadnej rany. Obudziłam dziewczyny. Obie wstały i wpatrywały się we mnie.
-Emm.. Przepraszam. - mruknęłam. Nagle drzwi do naszego pokoju się otworzyły. Do środka wbiegł Piotrek.
-Coś się stało? - zapytał. Nie odpowiedziałam. Gapiłam się na niego, zupełnie zaskoczona. Miał rozczochrane włosy, wymięte spodnie, rozwiązane buty. I NIE miał koszulki.
-Asi coś się śniło. - wyjaśniła Patrycja. Nie miałam pojęcia, jak zdążyła się tak szybko ubrać. Wyglądała, jakby była gotowa do drogi. Piotrek zauważył krew na moim podkoszulku.
-Nic ci nie jest? - zapytał.
-Nie... Hm... Wszystko w porządku. - mruknęłam. - Gdzie reszta?
-Sprawdzają teren.
-Lepiej jak najszybciej się stąd wynośmy. - powiedziałam, idąc się ubrać.
-Też tak sądzę. - mruknęła Patrycja, usiłując wsadzić moją koszulkę do plecaka.
-Oddaj, zakładam to! - wyrwałam jej ubranie. Piotrek już wyszedł, zapewne spakować resztę rzeczy. Po półgodzinie "pożyczyliśmy" samochód i jechaliśmy w stronę jaskiń. Śniadanie zjedliśmy w McDonaldzie. Prowadził Adam. Cieszyłam się, że te drogi nie są uczęszczane. Co jakiś czas instruowałam go, gdzie ma skręcić. Do celu mieliśmy jakieś cztery godziny jazdy. Można zwariować. "Nie możesz nikomu o tym powiedzieć". Oparłam policzek o szybę. Poprosiłam Adama, żeby dodał gazu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz